Łacińskie korzenie terminu kultura odwołują się bezpośrednio do uprawy ziemi – cultus agri. Podążając tropem tej rolniczej metaforyki, muszę wyznać, że drugie powiatowe forum kultury lekko mnie zaniepokoiło – nie dość, że tutejsi farmerzy za rzadko otwierają drzwi szklarni, by dać stłoczonym w niej grządkom świeżego powietrza, to obok płodów autentycznie dorodnych wyhodowali sporo takich, które nieudolnie udają, że kryją w sobie coś więcej niż puste kalorie
Uprawa szklarniowa

Już na samym początku współrzędne lokalnej kultury jasno określili Emilia Piotrkowicz z powiatowej komisji oświaty i promocji i dyrektor MZM, Leszek Celej. Piotrkowicz przypomniała, że rolniczy charakter ma przecież całe Mazowsze, nic więc dziwnego, że na naszych ziemiach występuje aż taka obfitość zespołów ludowych i tak duży nacisk kładzie się na folklor w ogóle. Dało się to zresztą odczuć w foyer goszczącej forum MSA, gdzie na jego uczestników czekały regionalne smakowitości.
Celej zaserwował zebranym jeśli nie lodowaty, to na pewno chłodny prysznic. Stwierdził bez ogródek, że ściana wschodnia, na której leży powiat miński, ma w stosunku do zachodniego Mazowsza duże zapóźnienia, które nie znikną, jeśli nie ściągniemy mocno cugli. Nie będzie to łatwe z rysującym się na horyzoncie widmem wydatków na kulturę ukróconych nawet o połowę. Ale od czego w końcu mamy obrotne panie bibliotekarki, dyrektorów gminnych i miejskich domów oświeconej uprawy, o pozarządówkach nie wspomnę? No i jeszcze nasze lokalne talenty.
Trzon forum stanowiły ich prezentacje. Jednak, pomimo iż multimedialne pawie ogony wykresów i kolorowych zdjęć rozpinały się obficie, nie mogłem odegnać coraz natarczywszego sukuba ambiwalencji – puszystość formy oślepiająco kontrastowała z miałkością treści. Trudno było mi oprzeć się poczuciu, że to, co zaledwie poprawne zbyt często kazano mi widzieć jako znaczące.
Nie wystarczy zaprosić Ewę Chotomską i Laurę Łącz, by z czystym sumieniem pochwalić się, że propagujemy literaturę. Z całym szacunkiem dla obu pań, ale to Olga Tokarczuk, Wojciech Kuczok, Andrzej Stasiuk, czy Michał Witkowski są jej reprezentatywnymi twarzami i to do nich należałoby uderzać, jeśli chcemy naprawdę pokazać ludziom, gdzie dziś bije jej serce. Leszek Goliński? Rysownik istotnie wyborny, ale czemu nie pokazać mińszczanom grafik Sasnala? Inna rzecz, że prawdopodobnie nie byłoby MDK stać na ich ubezpieczenie. Więc może na dobry początek wystarczy Katarzyna Kozyra?
Szczerze mówiąc, jedynym spośród prezentujących się kreatorów kultury, któremu udało się uwieźć mnie bez pudła, był Piotr Siła. Jego okuniewski przybytek na dobrą sprawę ciągle jest bezdomny, co jakoś nie przeszkadza mu urządzać ponad 50 imprez rocznie. Trzeba też, myślę, mieć niezłe cojones, by, dysponując zaledwie pomieszczeniami po byłej GS, powiedzieć, że nie ma w nich miejsca na dyskoteki i disco-polową rąbaninę, ale na Chopina czy Herberta – zawsze. Oczywiście, zachwyt mój nie ma bynajmniej na celu dezawuowania dobrej roboty pozostałych.
Bez wątpienia godne podziwu są organizowane przez MBP spotkania z wydawnictwem Muza, na które również i ja chadzam z dużą przyjemnością. Gdyby nie mroziańskie posiady z Jackiem Kleyffem, wielu młodych bardów zapewne nie odważyłoby się stanąć na scenie. Festiwal Himilsbacha – bardzo proszę, jestem w stanie pokonać osobistą do niego niechęć i przyznać, że faktycznie wrześniowy maraton ku jego czci jest niebagatelnym wydarzeniem na mapie powiatu, tym cenniejszym, że wynosi Mińsk Mazowiecki do rangi ogólnopolskiej. O plejadzie innych niebanalnych przedsięwzięć nie piszę tylko z braku przestrzeni.
Natomiast odrobinę na wyrost wydaje mi się chwalenie lokalnych twórców. Każdy jest skądś, gdzieś jego talent dojrzewa i wypuszcza pędy, zbyt jednak łatwo – chyba trochę na zasadzie, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu – kategoria tutejszości zastępuje znak jakości. Zawsze miło posłuchać Rynkowskiego w wykonaniu chłopca z nieźle zapowiadającymi się strunami głosowymi, ale nie oszukujmy się – powiat miński nie jest jakimś rozsadnikiem wybitnych talentów.
Nasi młodzi muzycy nie otwierają nowych wymiarów, nie eksperymentują, nie wyważają z kopa otwartych drzwi – są co najwyżej sprawni albo – jak Skazani na Bluesa – marnują wyśmienity kapitał początkowy. Krzysztof Szczypiorski i Stanisława Gujska to poeci o warsztacie bardzo przeciętnym, niekiedy nawet wręcz wtórnym, zaś wiersze kubek w kubek podobne do ich liryków powstają jak Polska długa i szeroka. Creatyvni mogą zapomnieć o poważnym kinie, jeśli niebawem nie otrząsną się z chłopacko-romansowych klimatów.
Sama radość tworzenia może wystarczyć przytupującym gospodyniom wiejskim lub zapełniającym sobie wolny czas emerytom z Kałuszyna, ale w prawdziwej sztuce – a do takiej, jeśli dobrze rozumiem, pragną aspirować wyżej wymienieni – chodzi chyba jednak o coś więcej.
Pewnie przesadzam. Niewykluczone, że moje napompowane przez Faulknera i Manna chciejstwa krzywdzą tych, po których właśnie się tutaj przejechałem. Ale dokonując tych wyolbrzymień chcę tylko powiedzieć, że w kulturze nie ma zmiłuj – kto stoi w miejscu, ten de facto się cofa. Nie byłoby też od rzeczy spojrzeć na naszą miedzę z szerszej niż powiatowa perspektywy. Nie żyjemy w odizolowanym rezerwacie, nie jesteśmy roślinkami szklarniowymi. Nie kieruję publicystycznego ostrza w stronę władz – nie posiadam dostatecznych kompetencji, by je krytykować – nie mówię o pieniądzach – moja do nich namiętność pozostaje nieodwzajemniona – punktuję stan zbiorowej świadomości, którą należałoby solidnie odlokalnić.
Numer: 2009 46 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ