- Tyle demokracji, ile organizacji samorządowych – mówią więksi i mniejsi politycy. Na razie tylko mówią, bo słowa jakoś nie mogą się zmienić w konkrety, czyli pieniądze. Wciąż lokalni kreatorzy kultury, sportu i pomocy mogą liczyć tylko na niewielkie dotacje, które bardziej ambitni ośmielają się nazywać jałmużną
Nerwy jałmużny

Wszyscy chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle, czyli byle jak. Niby wszystko jest w porządku, a w razie konfliktu interesów biurokracja pokazuje kły, traktując potencjalnego partnera jak natrętnego petenta. Zamiast życzliwej pomocy, zarzuty o nieuprawnionym skoku na kasę, która może się nawet zmarnować, byleby tylko urzędnik nie zszedł z pozycji psa ogrodnika.
Może to zbyt ostry wstęp do oceny współpracy organizacji pozarządowych (OP) z administracją samorządową, bo przecież takie uogólnienie może szkodzić obu stronom. Jakie one są? Bardzo zróżnicowane. Z jednej strony obwarowane przepisami pieniądze, z drugiej różne przygotowani do ich wzięcia ludzie.
Można się zdziwić, licząc stan organizacji pozarządowych w Mińsku Mazowieckim i powiecie. Jest ich w sumie prawie trzysta, w tym ok. 90 jednostek OSP, 72 stowarzyszenia (63 z rejestrem KRS), 48 uczniowskich klubów sportowych, 36 zrzeszeń sportowych, 25 fundacji i 6 związków kombatanckich. Nie wszystkim się chce lub mają siłę sięgać po dotacje, więc egzystują tylko na mapie aktywności OP powiatu. Może to i dobrze, bo gdyby się uaktywniły, samorządy miałyby problemy nie tylko finansowe.
W minionym tygodniu o starych i nowych kłopotach stowarzyszeń i fundacji rozmawiało kilkunastu ich przedstawicieli. Do dyspozycji mieli starostę Tarczyńskiego, burmistrza Grzesiaka i odpowiedzialnych za współpracę urzędników miasta i powiatu.
Już na wstępie podły deklaracje i wątpliwości. Wprawdzie starosta wciąż twierdzi, że pozarządowcy to naturalni partnerzy samorządu, ale w praktyce tj. w kontaktach i budżecie bywa różnie. Inaczej burmistrz Grzesiak, który ma niedosyt z powodu niemożności uchwalenia wieloletnich planów współpracy. Ale może wcześniej miasto oceni wnioski budżetowe, by równie wcześnie ogłosić konkursy i je rozstrzygnąć. Na takie posunięcia czekają wszystkie organizacje, a szczególnie planujące imprezy już na początku 2010 roku.
Szczególną rolę OP dostrzega Piotr Todys z fundacji TUS, który wciąż nawołuje do efektywnej współpracy. By ją osiągnąć, potrzebne są jawne, ogłaszane w mediach konsultacje, publiczne wysłuchanie skarg i jawność każdej decyzji, nawet z ogłoszeniem personalnych wyników głosowania. Poza tym organizacje mają prawo nie tylko do promocji swoich celów, a wręcz do ich lobbingu. I rzecz warta zapamiętania – decyzja administracyjna jest takim samym produktem jak buty czy pasta do zębów. Jeśli więc jest wadliwa, mamy prawo do reklamacji.
Inaczej mówiąc, samorząd nie robi łaski, że wspiera stowarzyszenia czy fundacje, które chcą funkcjonować na lokalnym rynku zgodnie ze statutem i zasadami współpracy z gminą. Rzecz w tym, że nie wszystkie gminy mają programy współpracy, a jeżeli już są, to ogólnikowe lub sprzyjające priorytetom władzy.
Dorota Długosz z Lipin wymusiła na Mrozach sporządzenie takiego programu, bo była przyparta do muru, a z pomocą przyszła je Grażyna Wiącek i pozostali członkowie Forum Organizacji Pozarządowych mińskiego powiatu. Dzięki kontaktom jest coraz lepiej, ale nie na tyle, by obie strony były zadowolone. Samorządy wciąż żałują pieniędzy, a pozarządówki nie są na tyle silne, by przyzwoitą hojność na nich wymusić.
Z jawnością też bywa różnie, a wymiana informacji wręcz leży. Nadal tkwi przekonanie, że rację ma tylko urzędnik uzbrojony w paragrafy i sankcje. Czas to zmienić jeszcze przed rozpisaniem projektów na przyszły rok.
Numer: 2009 43 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ