Artystom wolno więcej. Artyści nie zważają na rzeczy błahe, bo są one niczym wobec ostatecznego celu, jaki przed sobą postawili. Gdy zwykły Jan Kowalski urzyna się w trupa, albo gwałci dziecko, warczymy w świętym zapale, że skończona łajza i pedofil. Jeśli robi to twórca – zwłaszcza wybitny, o światowej sławie – zawsze znajdzie się ktoś, kto wytłumaczy to cieniem, jaki ów podświadomie na siebie przyjął, wojenną traumą lub zdradliwym urokiem nieletniej Lolitki
Zabiłem tę miłość

Nie kocham Jana Himilsbacha. Cholera, nigdy tak naprawdę go nie kochałem. Wiem, że powiedzieć coś takiego w Mińsku Mazowieckim to bluźnierstwo, mniej więcej tak jakby stanąć na środku placu Tien An Men i krzyknąć: - Niech żyje wolny Tybet! Zaraz rozdzwonią się telefony z pogróżkami, a pani w sklepie powie z urazą, żebym od jutra kupował sobie bułki gdzie indziej. No ale trudno. Zaryzykuję i powtórzę to jeszcze raz. Nie kocham Jana Himilsbacha.
Nie podoba mi się zanadto ani jego twórczość, ani role filmowe. Pisarzem był znośnym, choć nudnym i mało wymagającym dla intelektu. Jedyna rzecz, która przypadła mi do gustu z jego epiki to nakreślony z iście hemingwayowskim rozmachem opis pierwszych dni września 1939 roku zawarty w opowiadaniu „Kombatanci” z tomu PRZEPYCHANKA, który kupiłem kiedyś w księgarni przy Brackiej w Krakowie, cała reszta – jedno ziewanie. Aktorstwo Iwanowe jeno mnie usypia i nijak nie umiem się przejąć perypetiami jego bohaterów.
Nie, nie kocham Jana Himilsbacha i nawet nie próbujcie mnie przekonywać, ale jeszcze stosunkowo niedawno kochałem Krzysztofa Zanussiego. Tom Waits powiedział kiedyś o Charlesie Bukowskim – to taki pisarz, trochę podobny do Iwana w odczuwaniu świata, ale inteligentniejszy – że jest jego bogiem. Ja nie wahałbym się oznajmić tego samego o Zanussim. Jego filmy, zwłaszcza Barwy ochronne, dotknięcie ręki i Suplement łykam bez popitki.
I tak jak Mińsk Mazowiecki wybaczył Iwanowi pijaństwo, ograniczony umysł i mierny talent, tak i ja skłonny byłem puścić Zanussiemu w niepamięć doprawdy wiele grzechów znacznie cięższego kalibru. Przełknąłem jego żałosne próby żenienia kultury wysokiej z niską, jego kompletne zbłaźnienie się u Wojewódzkiego i, choć przy tym miałem już niejaki kłopot, wygłaszanie w szmirowatych pisemkach pochwalnych diatryb na cześć Doroty Rabczewskiej vel Dody. - To naprawdę miła dziewczyna – powiedział, a film z jej udziałem to protest przeciw postmodernizmowi. I ja się zadowoliłem, i kochałem go nadal miłością zaiste psią. Ale już z tym koniec – drugi raz nie dam się nabrać.
To co bełkotał pytany o sprawę Polańskiego, wyleczyło mnie raz na zawsze. Biedny Roman, to ta trzynastoletnia kurewka mu nachachmęciła. Biedny Krzysztof! Psiakrew, rozumiem polityków (przy takiej okazji grzech byłoby czegoś tam nie ugrać dla siebie), ale on? Facet, który chlastał zakłamanie elit, rozprawiał się z Bogiem, pytał o sens sztuki? Czyżby Dodunia aż tak dokumentnie go przeformatowała?
Krzysztofie Zanussi, nie idź tą drogą! Dalej będę czcił twoje filmy, ale ty sam jesteś dla mnie jak fortepian Chopina z wiersza Norwida i nie wiem co musiałbyś zrobić, żeby to się zmieniło. Niniejszym wykreślam cię z mojego miłosnego sztambucha.
Numer: 2009 41 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ