Jeżeli ktoś uważa, że Fryderyk Chopin to postać z dawnego zielonego banknotu o nominale pięciu tysięcy, a dziś, co najwyżej martwy posąg, powinien zobaczyć pełną salę MZM w ostatnie niedzielne popołudnie. O tym, że Frycek był człowiekiem pełnokrwistym, niepozbawionym wad, ale też ujmującym i dowcipnym, przekonywał Janusz Ekiert, autor książki „Fryderyk Chopin - biografia ilustrowana”. Jak zawsze Muzową promocję poprowadził Dariusz Mól
Frycek zlustrowany
Nie jest to – jak przyznał Ekiert, znawca wielkiej muzyki i jej twórców – typowa biografia zawierająca jeszcze jeden koturnowy lub obwarowany naukowymi sentencjami życiorys wielkiego kompozytora. Na ten elegancki album złożyło się 17 esejów napisanych z niezwykłą lekkością i wnikliwością, o czym można było przekonać się z czytanych przez Móla fragmentów.
Ekiert odsłonił np. mało znane oblicze Chopina satyryka umiejącego wyśmienicie parodiować znane osobistości warszawskich salonów, których był pupilem, a nawet bawiącego się w wydawanie w Szafarni gazetki humorystycznej, gdzie odważał się zjadliwie, acz inteligentnie, podkpiwać sobie z carskiej cenzury. Przybliżył Fryderyka pieszczocha, hojnego rozdawcę karmelków i domniemywanego autora lirycznych wierszy wydrapywanych na ławkach w nieistniejącym dziś ogrodzie za Pałacem Kazimierzowskim.
Jak z rękawa sypał anegdotami o Chopinie żyjącym w Paryżu ponad stan i ubierającym się u najlepszych tamtejszych krawców. Przywoływał listy od jego ojca, w których ten surowo strofował syna, że z tak wątłym zdrowiem nie powinien brać udziału w tylu przyjęciach przeciągających się do białego rana. Starał się wykazać, że przy całym, nieomal narcystycznym, przeczuleniu na punkcie własnej osoby i dandysowaniu, Frycek był dyskretnym patriotą, a nade wszystko autentycznym geniuszem – prawdopodobnie najwybitniejszym z wielkich romantyków.
Każdy rozdział został sowicie opatrzony ilustracjami miejsc, a nade wszystko ludzi, o których jest w nim mowa. Wszystko to ma za zadanie przybliżyć współczesnym czytelnikom obraz epoki, a co za tym idzie ożywić autora „czterech mazurków, w których zawarło się więcej niż we wszystkich największych powieściach”, odbrązowić go. A nie było to zadanie łatwe.
Ekiert podzielił się ze słuchaczami uwagą, że onieśmieleni obiektem swych studiów szopenolodzy dość często popadają w swoisty paraliż, kiedy natrafiają na coś, co nie da się jednoznacznie zweryfikować. Tak było np. z zakończonym wyjazdem na zawsze z Ojczyzny młodzieńczym zauroczeniem Frycka Konstancją Gładkowską. Biografowie zwykle nie przypisują mu zbyt wielkiego znaczenia, ale z przywoływanych przez Ekierta relacji świadków wynika, iż związek ten – choć nie wiadomo czy skonsumowany – stał się dla początkującego artysty czymś w rodzaju opętania, zaczadzenia. Już nigdy później tak nie było – nawet z George Sand.
A dlaczego Sand nie przyszła na pogrzeb swego niegdysiejszego kochanka? Czy aby tylko dlatego, że ich drogi tak dramatycznie się rozeszły iż w jednej ze swych książek sportretowała go jako bufona? - Nie, nie tylko – odpowiadał Ekiert. W chwili, gdy był chowany, pisarka była poszukiwana za nielegalną działalność polityczną. Pośrednio również na jej rękach była bowiem krew przelana podczas zamieszek w Paryżu na rok przed śmiercią Chopina.
Na pytanie jednego ze słuchaczy o ukazujący ich burzliwy związek film Jerzego Antczaka Janusz Ekiert tylko wzruszył ramionami, po czym stwierdził dyplomatycznie, że Forman w „Amadeuszu” też – delikatnie ujmując – swobodnie poczynał sobie z faktami, ale warto jego dzieło obejrzeć dla przyjemności. Po rzetelną wiedzę lepiej na pewno sięgać do książek.
Całe spotkanie dźwiękową klamrą spiął Adam Szlenda, który wykonał na fortepianie kilka chopinowskich kompozycji. Na melomanów czekała zresztą jeszcze jedna gratka, a mianowicie obiecana przez Leszka Celeja płyta z koncertami z wiosennych spotkań z muzyką klasyczną. Goście obok tortu dostawali ją jako gratisowy upominek.
Numer: 2009 40
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ