Nasz Festiwal Chleba

Stwierdzenie, że jubileuszowy Festiwal Chleba był wyjątkowy, czy – jak z ojcowską czułością określił go sam organizator – nadzwyczajny, zakrawałoby na konwencjonalny banał, gdyby rzeczywiście tak nie było. Przyczyny upatrywać należy w jego pełnym wyjściu w plener. Bo choć nocny deszcz kazał żywić pewne obawy, właśnie to otwarcie sprawiło, że występy, a po części zapewne i zapachy, przyciągnęły rekordową publiczność. Niektórzy zjawili się zwabieni echem, byli też i tacy, którzy mogli słuchać nie wychodząc nawet z domu

Dziwy Zakinia

Nasz Festiwal Chleba / Dziwy Zakinia

Plac za kinem jest zaciszny, można wręcz powiedzieć-enklawowy. Ma też, co okazało się dopiero podczas występów, dobrą akustykę. A tymczasem drewniana scena, zieleń, słoma, wokół rozkładają się stoiska. Co za przepych! Obok chlebów, wędlin, pasztetów, ciast, piwa miodowego i innych smakowych rozpieszczaczy można tutaj natknąć się na ludowe rękodzieło, balony, gwizdki, ogłoszenia z urzędu pracy, a nawet militaria. I tak oto Festiwal Chleba po latach eksperymentowania z formułą dwudniową wraca – choć z większym rozmachem – do swoich muzyczno, handlowo, kulinarnych korzeni.
– To był niezły pomysł – ocenia Zbigniew Piątkowski. Umieszczenie całego tego różnorodnego ogromu w jedno miejsce i czas pozwoliło usprawnić przebieg imprezy. Dzięki temu całość mogła się zamknąć w nieco ponad dwunastogodzinnym maratonie folkloru. A i gości więcej, bo nie tylko słuchali występów, ale też jednocześnie podziwiali stoły chlebowe i kupowali smakołyki, na co trochę zżymali się inni kramarze cierpiący na niedostatek zainteresowania. Ludzie jednak przyszli pojeść – bibeloty i drobiazgi mniej ich ciekawiły. Wszystko działo się szybko, może nawet odrobinę za szybko. Ogarnąć to nie było łatwo – szczególnie, że całość obsługuje tak mało ludzi.
Nie pozostaje też zbyt wiele czasu na integrację.
- Ja lubię imprezy, gdzie jest czas na miłą przerwę – wyznaje Piątkowski – lubię potańczyć, wypić kieliszek nalewki, pogadać. W sobotę nie było na to czasu. W sumie ten festiwal kosztował mnie więcej sił niż poprzednie, dwudniowe. No ale opłaciło się, bo przyjechały naprawdę świetne zespoły. Razem ze stołami chlebowymi i całą resztą było 70 podmiotów artystyczno-chlebowych.

Biesiada dźwięków
Zaczęło się od Okaryny, której prezentacja ze względu na niewielkie opóźnienia, musiała zostać skrócona. Potem niespodziewane rodzynki – rodzeństwo Płochockich z Rudy Mazowieckiej, które z dziecięcym wdziękiem niezrażonym nawet chwilową awarią nagłośnienia, stawiało pierwsze estradowe kroki m. in. walcem z „Nocy i dni”.
Do rywalizacji przystąpiło aż trzydzieści zespołów. Na pierwszy ogień poszły te nieco słabsze warsztatowo, by później poziom mógł stopniowo rosnąć. Muzyczne jury, któremu tym razem przewodziła Danuta Grzegorczyk, było jak nigdy przedtem nieugięte w przestrzeganiu dziesięciominutowej granicy czasu, jaką dysponował każdy zespół. Za jej przekroczenie – wynikające z zapędzenia się, bądź, jak w przypadku Wróblanek, całkowicie świadome – odejmowało punkty.
Pod względem zarówno tematycznym jak i artystycznym ludowi wykonawcy pokazali to, do czego jesteśmy już przyzwyczajeni. Były klasyczne przyśpiewki – w tym poświęcone chlebowi bądź obliczone na przypodobanie się organizatorowi, którego Henryk Kulesza z Lelisa, jak zwykle pełen gorliwości w krzewieniu tradycji i wartości patriotycznych, nazwał wręcz Księciem Chleba. Etno-Mińszczanie, grupa powstała specjalnie na festiwal, poszli w regionalizm i, choć nie błysnęli szczególnie, Książę dostrzega w nich spore możliwości, które jeszcze będą miały szansę się objawić. Muszą popracować nad autentyzmem.
Koniec końców najwyższe miejsce na podium, kopertę o wartości 500 zł oraz statuetkę Mińskiej Bochny – podobno cięższą niż rok temu – znów zgarnęli Lubatowianie. Za nimi z 450 i 400-złotowymi kopertami podarowanymi przez powiat przez Mińskie Towarzystwo Muzyczne uplasowali się Cukrowiacy i grupa RAZEM z Kałuszyna. Nagrody specjalne w wysokości 300 zł przypadły Kociniakom i Witosławiankom, zaś specjalne wyróżnienia opiewające na 250 zł trafiły do Biadkowianek i Kurpi od Myszyńca. Ale, co najważniejsze, bez uznania – także finansowego (w sumie 7.000 zł) – z festiwalu nie wyjechał żaden zespół.

Solo na akordeon
Występy śpiewaków przyniosły kilka zaskoczeń. Były to zarówno niespodzianki warsztatowe – błyśnięcie Marii Siwiec, która w poprzednich latach się nie wyróżniała – ale również metrykalne – zdobywca głównej nagrody, Grzegorz Czermek. Danuta Grzegorczyk, która zgodziła się ujawnić kilka tajemnic z jurorskiej kuchni, zdradziła, że między nim i zdobywcą drugiego miejsca, Marcinem Cichoniem toczyła się zacięta walka na punkty. Ale zdecydował akordeon
- Marcinowi towarzyszyła cała orkiestra, podczas gdy Grzegorz wystąpił praktycznie bez wsparcia. Swoją drogą na wyróżnienie zasługuje już sam fakt, że człowiek tak młody sięga po instrument uważany dziś za retro. To także triumf młodości, który najlepiej pokazuje, że tradycja nie ginie.
Szczęśliwy zwycięzca otrzymał nagrodę w wysokości 300 zł, której darczyńcą była fundacja Mivena. Jego konkurent wyjechał z Mińska z 250 zł, a zdobywczyni miejsca trzeciego, dwukrotna laureatka Bochny, Zofia Charamut – z 200 zł. Wyróżnione zostały też: Małgorzata Galardziak, Weronika Gwiazda i wspomniana już Maria Siwiec. Otrzymały po 150 zł. Pozostali także zostali wyróżnieni – w sumie 2.300 zł.

Różowym dziękujemy
Jury chlebowe pod przewodnictwem Zofii Piątkowskiej miało najprzyjemniej, bo mogło popróbować wszystkich pyszności. Przewodnicząca składu sędziowskiego chwali wszystkich szczególnie za chleb, którego jakość rośnie z roku na rok. Na początku wiele grup po prostu kupowało go w piekarniach, teraz uczą się piec sami, co daje rezultat w punktach.
Ale i inne wyroby miło połechtały podniebienia.
- Prawdziwie swojska kiełbasa – relacjonuje z zachwytem pani Zofia – bez tej całej chemii. Szara, z taką lekko zwiędłą skórką, po prostu pycha. Czuło się, że to jest autentyczny wyrób. Niektórzy mieli różowe wędliny, ale myśmy na to nie zwracali uwagi, bo od razu wiadomo, że sztuczne. Od razu też mówiliśmy wystawcom, co według nas jest źle. Dlatego ci, którzy nie dostali najważniejszych nagród, wiedzieli za co. Uwodzicielski okazał się również pasztet przekładany selerem, marchewką i groszkiem. Świetna kompozycja kolorystyczna, wspaniały na deser warzywny.
Nauka nie poszła w las, a wysiłek opłacił się zwłaszcza KGW z rodzimego Zamienia, które zdobyło Grand Prix, Bochnę oraz zastrzyk finansowy o stężeniu 500 zł. Tuż za nimi z 400 zł ulokowało się KGW z Chmielowa oraz zespół Miniaturka z 350 zł. W sumie – pięć tysięcy.

Baśniowy korowód
Zgodnie z zapowiedzią wieczorną galę rozpoczął widowiskowy polonez prowadzony przez Chlebowego Księcia we własnej osobie ustrojonego w wytworny kontusz. Niełatwo było utrzymać dystyngowany polonezowy krok na placowych nierównościach, toteż rychło przeistoczył się w wesołego oberka. A tymczasem Księżna obdzielała gości tortem, którego wbrew obawom wynikającym z doświadczeń poprzednich lat wystarczyło dla wszystkich, a nawet zostało. Mińsk wyśmienicie zdał egzamin z kultury – podkreśla z dumą pani Zofia – podczas dzielenia nie było przepychanek. Tak napełnieni powróciliśmy do wrażeń muzycznych.
Jeśli słyszało się wykonania jakiegoś zespołu na płycie – nagrane w studiu, wycyzelowane i dopieszczone – a teraz ma się szansę usłyszeć (i zobaczyć) to samo na żywo, budzi się obawa, że artyści nie wytrzymają próby sceny. Trzeba jednak przyznać, że gwiazda wieczoru, kadzidlański Coorp, zdał egzamin śpiewająco. Tych pięciu przybyszów z nieprzebytych puszcz gra ze sobą dopiero od półtora roku, ale doświadczenie muzyczne mają duże. To w połączeniu z niespożytą wyobraźnią pozwoliło im stworzyć unikalną estetykę, która biorąc sobie za punkt wyjścia puszczański folklor, odważnie miksuje go z rockiem, bluesem, a nawet punkiem.
Na mińskim Zakiniu wystąpili w strojach łączących tradycję regionu ze stylem przywodzącym na myśl złote lata rock and rolla. Taki też, utrzymany w synkretycznym duchu, był ich występ okraszony już na początku małą niespodzianką pod postacią znanego ze swej miłości do kurpiowskich puszcz i rozlegających się w nich głosów Zbigniewa Piątkowskiego. Pomysłodawca chlebowych rewii puszczony przez wokalistę, Pawła Majewskiego, na głębokie wody dzielnie próbował dotrzymywać mu tempa.
Koncert Majewskiego i towarzyszących mu Adama Wołosza, Marka Krajzy, Tomasza Kisiela i Adama Sutały rozbujał zwłaszcza młodzież, która zwabiona dosadnymi bitami piątki z Kadzidła po zapadnięciu zmroku tłumnie ściągnęła na plac za Światowidem.
Ale to wcale nie był koniec muzycznej fiesty. Zagrały jeszcze Kwiaty, Sleyd i Jame Roma z Giovanim. Muzyka i tańce na Zakiniu ustały dopiero wpół do jedenastej.

Szósty, ale jaki?
Prezes Miveny zapowiada, że jeśli szósty festiwal się odbędzie – co wcale nie jest takie oczywiste – swoją rolę zamierza ograniczyć do zbierania zespołów, konferansjerki i papierkowej logistyki. Chciałby zostać nieco odciążony. To za duża impreza, by robić wszystko samemu. Smuci go szczególnie brak zainteresowania władz miasta.
- To jakieś okropne kuriozum, że z Urzędu Miasta przychodzą jeszcze zbierać placowe. To haniebny pomysł burmistrza i jego księgowych. Nigdzie tak nie ma. Mam poczucie, że tutaj mało kogo to obchodzi. A przecież festiwal nie jest przyrośnięty do miejsca, mogę go zrobić gdziekolwiek, gdzie dom kultury nie będzie wrogiem mojej idei, a i władze samorządowe okażą większą przychylność. Idziemy tam, gdzie nas chcą. Nie będę się napraszał nikomu, choćby pachniało tam najwyższą kulturą.
W naszych sondach internauci uznali, że to właśnie idea oraz sposób popularyzacji folkloru stanowi największą wartość tej imprezy. Pojawiające się głosy o niedostatecznej promocji medialnej Zbigniew Piątkowski kwituje krótko – To nie tak! Tylko przez nasze Co słychać? o festiwalu dowiedziało się przynajmniej 25 tys. ludzi, do tego 400 plakatów, informacje na miejscowych witrynach... A że patrzą i nie widzą, cóż… Zrobić zawsze można więcej, tylko ciężko znaleźć czas. A i obojętność zniechęca.
A co z przysiółkiem podhalańskim? - Górale mają najdalej. Poza tym są rozpieszczeni i pewnie woleliby wystąpić jako gwiazda niż stanąć do konkursu. Widocznie będę musiał do nich pojechać, zaprzyjaźnić się.
PS. Więcej fotografii na www.mivena.pl

Numer: 2009 38   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *