Batalia Zbigniewa Piątkowskiego o popularyzacje folkloru i etnicznej kultury weszła w fazę okrągłego jubileuszu. Już po raz piąty – tym razem pod egidą nowo przez siebie powołanej fundacji MIVENA – zaprosił do Mińska Mazowieckiego zespoły ludowe z całego kraju. Należy mu pogratulować samozaparcia i konsekwencji. Ale zakreślenie magicznego koła sprzyja też głębszemu nieco zastanowieniu jakie właściwie pędy wykiełkowały z zasadzonych w 2004 roku ziaren
Owoce jubileuszu

Plusy z duszy
Na poczet największych sukcesów możemy z pewnością wpisać to, iż zaczęły powstawać grupy skrojone specjalnie pod kątem festiwalu. Świadczy to, iż zyskuje on coraz większą renomę, a twórcy chcą nie tylko na nim wystąpić, ale też sprawdzić się.
Pierwszy raz z Festiwalem Chleba osobiście zetknąłem się rok temu. Zasiadłem wówczas z ramienia redakcji w jury. To był mój błąd. Na folklorze znam się mniej więcej tak jak polonista może się znać na teorii strun, co zresztą uwidoczniło się w rozbieżnościach punktacyjnych, jakie nastąpiły między mną i resztą oceniających. Ale nie to było najgorsze. Problem tkwił w prostym fakcie, że podobnie jak większość mojego pokolenia, jestem całkowicie wykorzeniony z tradycji, do której Zbigniew Piątkowski poprzez swoje przedsięwzięcie pragnie nawiązywać. I choć, przygotowując różne materiały festiwalowe, starałem się jakoś ten temat oswoić, wciąż czuję, że tkwię za kuloodporną szybą, przez którą nijak nie może się przebić rzewność ludowego śpiewu ani urok stroju. Ale skąd ta negacja? Oczywiście z uwarunkowań kulturowych.
Matka ziemia
A przecież my – lud pastersko rolniczy – z ziemi jesteśmy. Zawsze tak było, w kulturze też. Pierwiastek czystego intelektu zawsze był u nas jakoś dziwnie podejrzany, obcy, stanowił odstępstwo od reguły. Kiedy we Włoszech św. Tomasz z Akwinu snuł misterne argumentacje o istnieniu Boga, od których w końcu zaniemówił, u nas chłop prosił żonę, by poczywała, podczas gdy on pobruczy, czyli pomieli za nią na żarnach. Gdy wielki Tomasz Mann wyprawiał Hansa Castorpa na czarodziejską górę do sanatorium poza czasem, świat za sprawą nagrody Nobla dowiedział się o weselu w Lipcach i wywożeniu wiarołomnych kobiet z polskiej wsi na gnoju. Podczas zaś gdy hemingwayowski porucznik Henry żegnał się z bronią, a następnie z ukochaną, Maria Dąbrowska wracała w „Nocach i dniach” do folwarcznego dzieciństwa. Te paralele można by tak jeszcze długo ciągnąć. A narodowa epopeja o ostatnim zajeździe na Litwie? Czyż również nie jest naładowana ludycznością, folklorem i kultem ziemi? Potem jednak coś się stało. Po gwałcie, tak należy to uczciwie nazwać, jakiego na ludzkiej świadomości dokonał XX wiek, nie sposób już zanurzać się w sielskich arkadiach nie mając za plecami całego dziedzictwa myśli i sztuki. Oczywiście można udawać, że ono nie istnieje, ale i tak w końcu nas dopadnie.
Na autentyzm
Pośród wielu kategorii wedle których należało oceniać festiwalowe prezentację znalazł się autentyzm – rzecz najtrudniejsza chyba do zidentyfikowania. Bo co właściwie znaczy być autentycznym? Śpiewać głośno, szczerze i z głębi serca? Praktyka dowodzi, że ci, którzy takie właśnie założenie przyjmują, z reguły wypadają najsłabiej artystycznie. Mniej może na samym festiwalu, ale choćby np. na dożynkach można odnieść wrażenie, że wielu występujących śpiewa bardziej dla siebie czy grona przyjaciół niż dla szerszej widowni. Jest to dobre dla tych, co pamiętają, jak śpiewało się przy łuskaniu fasoli czy hucznych weselach, ale generacje, którym to doświadczenie jest już obce, napotykają jedynie na mur. Sami twórcy ludowi często niedobory tłumaczą brakiem czasu – na wsi, wiadomo, roboty huk, a to krowy, a to wnuczęta – albo wysuwają argument, że nadmiar formy zabija treść. Jednak jeśli mamy aspirować do sztuki, a tak rozumiem ideę festiwalu, kategoria autentyczności powinna być zweryfikowana.
Folklor jak glina
Twórcy rdzennie ludowi dosyć często z odcieniem pogardy wyrażają się o nurcie folk. Lecz chcąc tego czy nie w wielokulturowym świecie rozmytych wartości tradycja nie jest już kanonicznym punktem odniesienia, a jedynie piórkiem w migocącym tysiącami barw pawim ogonie współczesnej popkultury – ani szczególnie ważnym ani uprzywilejowanym. Rozumieją to jednak ci muzycy, którzy bądź z zamiłowania bądź z racji pochodzenia czerpią z jej skarbnicy. Nie traktują oni jednak folkloru jak świętej krowy, a jako tworzywo, cytat, zachętę do dalszego twórczego poszukiwania. Taki sposób jego ujęcia bynajmniej nie musi zabijać autentyczności. Przekonamy się o tym w sobotę, gdy na festiwalu wystąpi zespół Coorp. Dla tych, co niedowierzają, niech zachętą będzie fakt, iż ten wywodzący się z Kadzidła zespół został dostrzeżony przez Piotra Bukartyka i wystąpił w jego środowej audycji „Ładne kwiatki” w radiowej Trójce. Nie od rzeczy będzie też przywołać tutaj siedlecką Orkiestrę Dni Naszych, która motywy ludowe odważnie melanżuje z ostrymi brzmieniami rockowymi. Próbkę dali na ostatnim festiwalu Himilsbacha, a do zabawy wciągnęli wszystkich.
Chętka miastowa
Mimo mankamentów jest wśród mieszczuchów głód obcowania z ludowszczyzną. - Nigdy dożynek na oczy nie widziałam – pisze pewna blogerka – krowy omijam z daleka niczym drapieżne smoki, a gęsi budzą we mnie paniczny lęk. Zachciało mi się jednak sielskości i zaczęłam oglądać wideo z dożynek. Myślała, że takie obrazki należą już do przeszłości. Naprawdę zaczęła żałować, że nie może pomłócić z babami na wozie – z dala od betonu i ruchliwych ulic, wśród pól i wzgórz. A to Polska właśnie – podsumowuje. Nie odstrasza jej nawet znana jedynie z opowieści wizja totalnego zamroczenia dożynkowych gości w rytmach disco polo. Do Mińska Mazowieckiego niestety nie przyjedzie, bo o festiwalu za późno się dowiedziała, ale za rok – kto wie. Na razie będzie smakować to co znalazła na naszej stronie.
Skarby sceny
Po eksperymentowaniu z formułą dwudniową, powróciliśmy do sprawdzonej podczas pierwszego festiwalu formy skondensowanej do jednego, intensywnego dnia. Na łamach nie sposób przedstawić wszystkich 30 festiwalowych grup, ale na zachętę poznajmy przynajmniej kilka.
Biadkowianie istnieją od 21 lat przy KGW w Biadkach. W 1996 roku zespół brał udział w przeglądzie kapel i śpiewaków w Kazimierzu, gdzie zdobył wyróżnienie, a w roku 2002 wywalczył trzecie miejsce. Występowali także w Holandii oraz na folk-fest w Krotoszynie z Jose Toresem.
Wspomnienie narodziło się przed sześciu laty. Składa się z czteroosobowej sekcji muzycznej oraz dwunastki śpiewaków. Kierownik, Zofia Łysakowska, jest również autorką tekstów piosenek.
Sielanki występują wspólnie już ponad 30 lat. Zaczęło się od zwykłych dożynek. W repertuarze mają pieśni nadbużańskie, ponieważ – jak napisali w karcie zgłoszeniowej – większość członków pochodzi z kresów.
Lubiatowianie działają już siedemnasty rok. W Mińsku Mazowieckim byli już dwukrotnie i z sukcesami. Kalina została powołana w 1987 roku z inicjatywy mieszkańców wsi Żurabice. Od tego czasu bierze udział we wszystkich znaczących wydarzeniach religijnych i kulturalnych na Podlasiu. Specjalnie na tę okazję ułożoną piosenką witali w Białymstoku, a później również w Drohiczynie Jana Pawła II. O ich działalności powstał film dokumentalny, a pięć lat temu byli na dożynkach prezydenckich w Spale.
Zespół z Kociny – tak się tytułują – jest równolatkiem naszego festiwalu. Ich specjalność to muzyka z południowej Wielkopolski i pogranicza śląsko-wielkopolskiego. Cukrownicy grają nieprzerwanie od 1987 roku. Dali w sumie około 300 koncertów.
Będą też Kurpie i to dwa zespoły. Z Lelisa bardziej patriotyczni, wręcz militarni, a od Myszyńca – naturalni, taneczni i z siłą głosów spotykanych tylko w Puszczy Zielonej. A wśród nich – Zofia Charamut, laureatka dwóch Mińskich Bochn.
***
Tak naprawdę o walorach wszystkich grup będzie można przekonać się na własne oczy i uszy. Tymczasem pozostaje tylko życzyć wyśmienitej zabawy, hucznego świętowania jubileuszu, no i żeby te zerwane przez cywilizację więzi się odnowiły. Taki cel postawił sobie twórca Festiwalu Chleba i konsekwentnie realizuje go już od pięciu lat.
Numer: 2009 37 Autor: pod redakcją Marcina Królika
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ