Wyrwanie ludzi ze środka urlopowego letargu na imprezę historyczną to wyczyn nie lada. W tym roku też nie udała się ta sztuka mińskim organizatorom 65 rocznicy wyzwolenia czyli zajęcia miasta po wyjściu Niemców. Nawet burmistrz Grzesiak pod pomnik Szarych Szeregów wysłał swego zastępcę. I znowu powiałoby wielką nudą, ale na szczęście był odczyt prelegenta, któremu wciąż dzwoniła komórka, a dłonie historyka składały się do odwetu
Pięści pamięci

Na mińskie uroczystości przyjechał z Wołomina prałat Jan Sikora, kapelan mińskich kombatantów a wtedy – czynny żołnierz podziemia. Mimo ponad kopy lat, wciąż nie może się nadziwić bohaterstwu swoich rówieśników.
– Z jakim honorem oni ginęli! - mówił nad symbolicznymi grobami harcerzy Szarych Szeregów, przypominając ich honor i odwagę podczas aresztowań, przesłuchiwań, a wcześniej na ulicach miasta w roli kurierów. Sam był z 10 razy cudownie ocalony, więc doskonale pamięta, jak to jest, gdy człowiekowi zostaje tylko modlitwa.
Akcja „Burza”, po której miała przyjść wolna, a nie sowiecka Polska, skończyła się ośmioma dniami wolności. Od 30 lipca, kiedy to ok. 15.00 wyjechał z Mińska Mazowieckiego ostatni faszysta, do nocy z 6 na 7 sierpnia. Wtedy NKWD rozprawiło się z wojskową i cywilną władzą Mińska, rozbrajając wcześniej (w biały dzień) oddziały AK Mewa-Kamień, by partyzanci nie poszli z pomocą walczącej Warszawie. Pozostała im wtedy albo II armia ludowego wojska, albo sowieckie obozy. Wielu jednak wybrało las i dalszą walkę z nowym, równie okrutnym okupantem.
Przypominał te przełomowe dni Artur Piętka – historyk MZM, ale nie bez problemów. Nie dość, że z powodu nieustającego braku klimatyzacji w pałacu musiał skrócić referat, to jeszcze cały czas śpiewała mu komórka.
– To była celowa prowokacja jednego z uczestników spotkania – powiedział oficjalnie i bez większego dyskomfortu. Pozory mylą. W kuluarach omal nie doszło do pojedynku na pieści, gdy zdenerwowany Piętka ujrzał swojego uśmiechniętego prześladowcę.
Jak widać, nawet po 65 latach metody tajnych służb nie przestały targać ludzkimi namiętnościami, ale bardziej niepokojące są waśnie między mińskimi specami od historii. Kombatantom przestało już na niej zależeć, bo przychodzą nielicznie i zazwyczaj biernie obserwują harce organizatorów, którym ostatnio dorównali młodzi historycy. W czasie okupacji rolę mediacyjną spełniały dziewczęta z wojskowej służby kobiet, a dziś nawet taki autorytet jak Barbara Kamińska mogła tylko opowiedzieć o poświęceniu dla wolnej Polski.
Komórkowy wstyd (Piętka mógł wyłączyć aparat i tym uniknąć zamieszania) to nie jedyny ciekawszy moment rocznicy „wyzwolenia” Mińska. Wprawdzie wnuczek jednego z kombatantów narzekał w imieniu dziadka, że przez trzy godziny wiało nudą, jednak trudno do końca go poprzeć. Przecież byli harcerze ze „Spadłych listków”, a druhna Samanta Soszyńska odczytała apel poległych. To co, że sama sobie odpowiedziała na wezwania o pamięć, gdy w tym czasie reszta harcerzy i gości nabrała wody w usta. Trudno się też dziwić, że mówcy niewiele mieli do powiedzenia, a z vipów zabrakło posłów, starosty i burmistrza Mińska. Nie było też salwy honorowej, bo gdzieżby się zmieściła kompania żandarmów.
O mińszczanach, a właściwie ich braku szkoda nawet pisać. Może więc lepiej zrezygnować z byle jakich obchodów rocznic, a załatwić je jednego dnia przy pomniku Niepodległości z festynem patriotycznym na Starym Rynku. Czymś na kształt obchodów wybuchu Powstania Warszawskiego z przeglądem pieśni żołniersko-narodowych (koniecznie z sowitymi nagrodami), czego stolicy szczerze zazdrości doktor Szubiński stojący na czele mińskich upamiętniaczy słusznych dziejów. Mińskowi i powiatowi potrzebne jest historyczne przebudzenie, bo za kilka lat z każdej rocznicy pozostanie tylko krótka prasowa wzmianka i zdjęcia samych pomników.
Numer: 2009 32 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ