Samo życie

- Nie ma już surowych roboli, którzy za PRL-u przychodzili prosto z pola do fabryki. Teraz są surowi praktykanci, którym nie w głowie nauka, a duże zarobki – mówi robotnik z 40-letnim stażem w jednym z mińskich zakładów pracy

Pięta robola

- Kiedyś robotnik kojarzony był z rękoma jak bochny chleba, rozwianym włosem, spoconym czołem i ustami zaciśniętymi z wysiłku…
- Na rysunku, bo w życiu to był po prostu „robol”. Tak się przecież o nas mówiło. I to bardzo długo.
- Teraz mówi się już z uznaniem i przypochlebnie: pracownik.
- To pani nazywa pochlebstwem? Czy dlatego, że jesteśmy coraz bardziej wykształceni? Przecież jesteśmy. Dzisiaj właściwie każdy robotnik w większym zakładzie ma przynajmniej zasadnicze wykształcenie. Mało tego, coraz bardziej zaciera się różnica między robotnikiem a inteligentem.
- Nie tylko brak wykształcenia czyni z robotnika robola.
- Intelektualnie wspinamy się coraz wyżej, ale moralnie schodzimy do poziomu naszych małpich przodków. Tyle że to nie dotyczy tylko robotników. Już w szkole przymyka się oczy na to, że chłopak rozrabia. Nauczyciel nie zwróci uwagi, bo się boi, że uczeń albo mu odszczeknie, albo przyłoży. Kultura to rzecz nabyta. Jak nie miało się jej gdzie nabyć, to jest się dwunożnym prymitywem.
- A dyscyplina pracy?
- Jest różnica między dyscypliną pracy a mówieniem o dyscyplinie pracy. Obecnie rzeczywiście kładzie się na nią nacisk. W słowach. Ale co to za dyscyplina? Jeśli spóźnię się do pracy 5 minut jest wielka awantura. Jeśli przyjdę punktualnie i przez godzinę nie będę nic robił, wszystko jest w porządku. A zresztą nawet jak praca jest, to można tak robić, żeby niewiele zrobić.
- Ktoś chyba tego pilnuje?
- Tak, cały sztab ludzi. W roku 1964 na moim wydziale pracował jeden kierownik, który był i za mistrza. Teraz mamy i kierownika, i jego zastępcę, i trzech mistrzów, i rozdzielców…
- A ten co robi?
- Czasami dobre wrażenie. Teoretycznie oni mają ściągać robotę z magazynu. Nic by się jednak nie stało, gdyby ich obowiązki przejęli mistrzowie. Nic by się też nie stało, gdyby personel administracyjny został zmniejszony o połowę.
- Wróćmy jednak do dyscypliny pracy.
- Dawniej o dyscyplinie pracy nie mówiło się tyle, co dziś, bo i o czym tu było mówić? Dyscyplina musiała być i już. Nie do pomyślenia było żeby człowiek odszedł od maszyny, nie meldując o tym majstrowi. Zaraz odbijało się to na pensji. Spróbowałaby pani odpysknąć takiemu przedwojennemu majstrowi.
- To co by mi zrobił?
- Oberwałaby pani po uszach.
- Dosłownie?
- A co, w przenośni?
- Metoda kija do mnie nie przemawia.
- Przemawia, czy nie, ale była skuteczna. Mój majster w czasie trzyletniej praktyki tak mnie wymusztrował, że chodziłem jak zegarek. Będę mu za to wdzięczny do końca życia. To on nauczył mnie szacunku do każdej pracy. A jak to dziś wygląda? Młody chłopak, który przychodzi do nas po szkole zachowuje się jak udzielny książę. Ja mu każę podnieść szmatę z podłogi, a on na to, że nie jest od tego. Przyszedł tu zarabiać, a nie sprzątać. Chodzi sobie taki młodzian po hali, snuje się z kąta w kąt, z kolegami pogada. Byle do fajrantu. Taka to i kultura pracy. Dla mnie są to spryciarze, którzy chcieliby mieć od razu wszystko.
- Co w tym złego, że by chcieli?
- Ale nie od razu i za coś! Czy normalna jest sytuacja, w której człowiek po przepracowaniu kilkudziesięciu lat w jednym zakładzie ma mniejsze zarobki od tego, który pracuje zaledwie kilka miesięcy?
- Może po prostu jest lepszy?
- Jest bardziej cwany.
- To, że ktoś potrafi dbać o własne interesy nie jest jeszcze grzechem.
- Może i nie jest, ale ja jestem starej daty. Uważam, że najpierw trzeba się czymś wykazać, a dopiero później żądać. A poza tym, co zrobić z resztą życia, jeśli już w momencie startu żąda się wszystkiego i wszystko otrzymuje? Dzisiaj człowiek nie szuka zawodu, który daje mu satysfakcję. Idzie tam, gdzie dają pieniądze.
- Nie ma dymu bez ognia.
- No tak. Ambicje powinny być zauważone i docenione, a z tym różnie bywa. Ja, gdybym zdecydował się dzisiaj na ukończenie jeszcze jakiegoś kursu, nic z tego nie będę miał. Po czterdziestu latach pracy w zakładzie osiągnąłem wszystko, co osiągnąć można.
- Wróćmy do młodych. Jest im dużo lepiej niż było panu?
- Z jednej strony dba się o młodych, z drugiej – widzi się w nich „zawalidrogów”. Kiedy ja zaczynałem pracę, wszystko robiłem sam. Teraz chłopak, który przychodzi zaraz po szkole jest surowy. Należałoby go wszystkiego nauczyć. Kłopot polega na tym, że fachowiec pracuje w akordzie na obrabiarce. Gdyby dopuścił do maszyny praktykanta, zaczął mu wyjaśniać, co i jak to nie zarobi. Nie dopuszcza, więc chłopaka do obrabiarki. Młody traktowany jest przez niego jak pięta Achillesa. W dodatku zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli jako tako wyszkoli młodego, może otrzymać polecenie od kierownika, aby wspólnie z nim pracować na jednej maszynie. No i nieszczęście gotowe. Ten młody choćby nie wiem jak się starał nie nadąży za nim. Starszy główkuje, więc jak tu pomocnika się pozbyć. Robotę mają jedną, na maszynie pracują jednej, ale narzędzia każdy ma swoje. Jeden przed drugim zamyka je w szafce na kłódkę.
- A nie można postawić przy jednej maszynie dwóch młodych? Wtedy obaj będą pracowali mniej więcej tak samo i po kłopocie.
- U nas proste pomysły rzadko mają siłę przebicia.
- To jak powinna wyglądać nauka zawodu?
- Młody powinien stać przy maszynie i patrzeć, jak starszy to robi. Tyle, że potem przychodzi pierwsza pensja i ten młody dostaje tyle, co kot napłakał. I zmienia robotę. No i gdzie nauczy się fachu, jeśli on woli zarobić, a nie nauczyć się roboty?!
- I narzekają dyrektorzy firm, że pracownik nie utożsamia się z zakładem, że kiedy wychodzi poza teren zakładu, przestaje o nim myśleć.
- Miłość powinna być odwzajemniana.
- W pańskim przypadku jest?
- Po czterdziestu latach, nawet jeśli się wypaliła, zostało przyzwyczajenie.
- Młodzi jednak nie mają czasu na przyzwyczajenie się…
- Na to jest recepta. Jeśli zakład będzie ich podstawowym źródłem utrzymania, jeśli będą mogli w tym zakładzie za dobrą pracę otrzymać godziwe zarobki, jeśli słowa nie będą przeczyły czynom, na pewno zaczną utożsamiać się z firmą. Może kultura w nas odżyje...

Numer: 2005 32   Autor: Rozmawiała – Anna Kowalczyk





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *