Po dworze w Niedziałce przyszedł czas na pałac w Sinołęce. Tak oto Iwona i Dariusz Sutkowscy zakochują się w kolejnych zabytkach kultury ziemiańskiej, przywracając mu dawną, ziemiańską świetność. Nie żałują trudu i pieniędzy, bo ocalanie od niepamięci nie zna ceny
Ocalają z miłości

Sinołęka to odwieczny folwark kojarzony z rodzinami Cieciszowskich, Łubińskich, Zaborowskich, Buczyńskich i Filewiczów, którzy na poczatku XX wieku wzbogacili się na handlowych plantacjach jabłoni i grusz. To ich dziełem jest wybudowany w 1911 roku nowy dwór, który ze względu na styl i wielkość nazwano pałacem. Gdy już się wydawało, że po półwiecznych rządcach z nadania PRL i ARSP wszystko zmarnieje, Sinołękę zobaczyli Sutkowscy i – jak podczas gali otwarcia przyznał się pan Dariusz – od razu się w niej zakochali. Okazało się, że z wzajemnością, bo wnet sady obrodziły owocami, a eklektyczny pałac, tradycyjny dworek z 1834 roku, rustykalna kaplica z 1739 roku i drewniany spichlerz powoli odzyskiwały swój blask.
- Bywały okresy, że pracowało tutaj pół setki ludzi i każdy miał co robić – powie podczas zwiedzania piwnic pani Iwona, która słynną komnatę Filewiczowej w półokrągłej pałacowej wieży zmieniła na małżeńską sypialnię z anielskim freskiem.
Otwarcie odrestaurowanego pałacu w Sinołęce zaplanowali ze smacznym rozmachem. Po mszy celebrowanej przy wejściu paradnym i poświęceniu wnętrz, gospodarze poprowadzili sto par nad również odnowiony staw, gdzie pod olbrzymim namiotem czekały na wszystkich artystyczne i kulinarne atrakcje.
Gospodarze nie kazali długo czekać na występ Mariana Opani i Wiktora Zborowskiego, którzy - jak zwykle doskonale – prezentowali się w znanych numerach kabaretowych i lirycznych piosenkach.
Prawie dwustu gości gratulowało Sutkowskim ziemiańskiego smaku i historycznej zawziętości. Konserwatorzy zabytków przypomnieli, że na takich jak oni czeka ponad trzy tysiące dworów i pałaców w Polsce (na 4769 zarejestrowanych, a na samym Mazowszu marnieje ponad sto opuszczonych przez Boga i ludzi rezydencji dawnych właścicieli dóbr).
Sinołęka miała szczęście, ale na nie sobie zasłużyła, będąc jedną z najciekawszych siedzib szlacheckich w naszym regionie. By ją zobaczyć w nowej krasie, przyleciał tu aż z Kanady, a pochodzacy z sinolęckiego dworu Tadeusz Więcławek, ofiarowując gospodarzom statuetkę szczęścia i skórę z łosia.
Co się odwlecze, to nie uciecze. Taką zasadę wcielili w życie dwaj biesiadnicy przyznając gospodarzom tytuły ziemian. Robili to w półmroku i dopiero w finale reflektory ujawniły, że na taki pomysł wpadł Włodzimierz S. angażując do akcji swego szwagra Antoniego T. Sala nagrodziła ich brawami, których mogliby im pozazdrościć wielcy aktorzy.
W dniu otwarcia wszystkie pałacowe komnaty i piwnice były dostępne dla gości. By wszystkim się przyjrzeć, brakowało godziny, a przecież w namiocie czekały atrakcje bankietowe i orkiestra kameralna pod batutą Macieja Domagały. Już do tańca grał zespół (też Domagałów) z solistką Anną Rogowiec. Cały czas po pałacowych ogrodach krążyła biała dorożka Waldemara Włodarczyka z Kałuszyna.
Pogoda wytrzymała do północy, ale czym jest burza wobec solidnego namiotu i jeszcze wytrzymalszej konstrukcji przyjaznego pałacu. Wbrew jego całkowitej prywatności, każdy może tu przyjechać i podziwiać odzyskaną świetność. Każdy, bo Iwona i Dariusz Sutkowscy chcą być tak gościnni jak ich szlacheccy poprzednicy.
Numer: 2009 24 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ