Królikomania

Wbrew pozorom duchy Katynia nie przestają nawiedzać świata żywych. Kłamstwo katyńskie zostało wprawdzie odkłamane na poziomie elementarnych faktów historycznych, niemniej jednak – jak udowodniła ostatnia publicystyczna burza wokół filmu Andrzeja Wajdy - wciąż mamy do czynienia z żenującym zamuleniem dogmatycznym

Dogmatyczne błotko

Nie chodzi nawet o wyrastające z korzenia politycznej poprawności kretynizmy, jakie powypisywał recenzent „Le Monde” ani o pełną swady polemikę Adama Michnika zarzucającego adwersarzowi uleganie dziedzictwu francuskiej lewicy, dla której sowieckie zbrodnie były tabu. Swoją drogą jeśli odrzucić zwykłą ignorancję, to argumenty Francuza jakoby Wajda poprzez skupienie na polskiej gehennie w zakamuflowany sposób negował holocaust, wyrastają na pospolite czepialstwo.
Rzecz nie tkwi również w stawianiu znaku równości między zbrodniarzami nazistowskimi i stalinowskimi. Bestie nie mają narodowości, nie powinna ich rozgrzeszać żadna doktryna polityczna czy ideologia. Sęk bowiem tkwi nie w liczbie ofiar, ale w tępym okrucieństwie, którego – podkreślmy to powtórnie – nic nie ma prawa usprawiedliwiać. Dobrze pokazują to ostatnie sekwencje filmu, w których morderstwo – tak, najpospolitsze morderstwo! – zostało zrekonstruowane ze wstrząsającą brutalnością.
W scenach tych poraża nie tylko strach ofiar, ale również psychopatyczna bezduszność oprawców odurzonych czerwoną sofistyką oraz najprawdopodobniej kastrującymi skrupuły promilami. A może pili dopiero potem? Może kilku, lub przynajmniej jeden już do końca swoich dni zalewał się w trupa, żeby odpędzić napływające nocami ławice koszmarów, w których z leśnych dołów gramoliły się widma z dziurą w potylicy i w milczeniu wskazywały na niego oskarżycielskim palcem. Byłaby to chyba jedyna adekwatna do przestępstwa forma sprawiedliwości.
Tragedia – a może ironia? – siedzi tam, gdzie zachodnioeuropejscy żurnaliści nie znający zakamarków polskiej duszy nie mogą, a rodzimi nie chcą zajrzeć. Otóż, ofiary Katynia zostały zamordowane podwójnie. Zanim kres ich życiu położyły kule, na śmierć już dużo wcześniej skazał ich wyssany z mlekiem matki bogoojczyźniany Honor.
Zresztą ten aspekt autor „Panien z Wilka” w swym dziele także akcentuje. Wszak Andrzej żyłby, gdyby usłuchał błagań Anny o wymknięcie się z obozu. Wyobraźmy sobie hamletowski dylemat nieodrodnego syna polskiej ziemi: wybrać żonę i córkę, którym przed Bogiem przysięgał dozgonną wierność, czy Ojczyznę i mundur, którym ślubował równie gorliwie? Wybrał gombrowiczowskiego „potwora świętego chyba przeklętego”, a przez głupi sweter z imieniem i nazwiskiem kolegi kobieta, którą wybrał podobno na dobre i złe przez lata karmiła się złudną nadzieją, że w końcu stanie w drzwiach.
Andrzej Wajda jest twórcą zbyt świadomym, by puścić taki smaczek mimowolnie. Ale my nie chcemy go nawet liznąć. Wolimy tarzać się w martyrologicznym szlamie. Tak jest bezpieczniej, a i rocznicowe przemówienia jakoś tak wznioślej pobrzmiewają.

Numer: 2009 17   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *