Wbrew temu, co sądzili starożytni Grecy, którzy nawoływali do rozsądnej wstrzemięźliwości, śmiech to nieodzowny element naszego życia. Czyni je lepszym, ciekawszym, a nawet – jak twierdzą naukowcy (oczywiście amerykańscy) – zdrowszym. Ludzie, którzy tryskają humorem, osiągają znacznie bardziej spektakularne wyniki w biznesie. Jakby tego było mało podobno kiedy przestajemy reagować na dowcipy, oznacza to, iż zaczynamy się starzeć
Śmiech na zdrowie
Radość tłumiona
Grecy, mimo całej swej mądrości, nie doceniali śmiechu. Uważali, że głośna i spontaniczna radość jest domeną wyłącznie głupców i ludzi nieokrzesanych. Średniowiecze również nie zrobiło w tej dziedzinie specjalnego postępu. Część winy zapewne ponosi wczesne chrześcijaństwo, które w mediewalnej kulturze zaszczepiło posągowy kult cierpienia i ascezy, zaś ze śmiechu uczyniło wstydliwe tabu. Trafnie sportretował to Umberto Eco w „Imieniu róży”, gdzie powodem morderstw w benedyktyńskim opactwie staje się zaginiona część arcydzieła Arystotelesa poświecona komizmowi, a sędziwy i ociemniały mnich Jorge stwierdza, że śmiech i ośmieszanie jest narzędziem szatana. Sytuacja diametralnie zmieniła się dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Właśnie wtedy w Paryżu zaczęły powstawać pierwsze teatrzyki kabaretowe, które wkrótce przeniknęły do całej Europy, w tym również do przywalonej zaborczym jarzmem Polski.
Kabaretów czar
Rodzima tradycja rozśmieszania jest nadzwyczaj szacowna. Najlepiej wskutek liberalnej polityki zaborcy było w Galicji. Właśnie stamtąd wywodził się krakowski „Zielony teatrzyk” mający siedzibę w kawiarni Jama Michalika. Z kabaretem tym związany był m. in. Boy-Żeleński. W dwudziestoleciu międzywojennym spośród wielu teatrzyków najbardziej znanym i najdłużej działającym był warszawski „Qui Pro Quo”, dla którego teksty pisywał Julian Tuwim i Marian Hemar. Po wojnie rozkwitł kabaret polityczny, w którym celowały teatry studenckie np. STS czy w swej początkowej fazie Piwnica Pod Baranami. W epoce Gierka popularność zdobył radiowy kabaret „60 minut na godzinę” z galerią typów charakterystycznych dla czasów PRL – pana kierownika, młodej lekarki czy docenta. Istniały rzecz jasna także kabarety bez ambicji politycznych takie jak słynny w latach 60 „Kabaret Starszych Panów”, który stylizował się na modę retro, dzięki czemu z finezją i smakiem obśmiewał codzienne i obyczajowe absurdy. Nienajgorzej radził sobie również kabaret stricte artystyczny nastawiony na atakowanie konwencji i gustów. W tym obszarze celowała zwłaszcza „Zielona gęś” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Śmiech trzydziestoletni
Dla pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków najlepszą szkołą śmiechu były przede wszystkim kabarety i dowcipy wydawane na kasetach magnetofonowych, których słuchali jako dzieci. Do dziś kopalnią kawałów jest dla nich czteroczęściowy „Radiowy klub Masztalskiego”, czy przedstawienie „Sześć dni z życia kolonisty” z Bogdanem Smoleniem w roli głównej. Potem słuchali „Smolenia w szpitalu” i sklepowych gagów Zenona Laskowika. Oczywiście nie rozumieli wszystkich zawoalowanych aluzji, nie przeszkadzało im to jednak zrywać boków. W podobny pozbawiony aktualnego kontekstu sposób, za to na poziomie czystego humoru sytuacyjnego odbierali satyryczne seriale Stanisława Barei „Zmienników” i „Alternatywy 4”. Zresztą lubią je do dziś. Jeśli idzie o humor współczesny, to większość wskazuje takie formacje jak „Kabaret moralnego niepokoju” czy „Ani Mru Mru”. Stawiają zatem na dowcip sytuacyjny. Satyra stricte polityczna – no, może z wyjątkiem Szymona Majewskiego – nie ma u nich większego powodzenia. Jan Pietrzak czy Andrzej Rosiewicz nie należą do faworytów po części także z powodu moherowego skrętu, którego dokonali przed kilku laty. Wyśmiewanie polityków to raczej domena pokoleń dobrze pamiętających PRL. Widać z tego, że w humorze dominuje nurt miejski, ale wbrew pozorom wieś również wykształciła specyficzne rodzaje satyry.
Radosna wieś
Przed powszechną elektryfikacją wsi polskich, w latach sześćdziesiątych, zupełnie inaczej wyglądało życie kulturalne ich mieszkańców. Mało było czasu na rozrywkę, kulturę i miłość. Jedynie w krótkim okresie młodości poprzedzającej zawarcie związku małżeńskiego można było korzystać z wesołości, swawoli i rozrywki. Na tym tle powstawały pieśni ludowe, których ujściem były przyśpiewki weselne. Na wsiach młodzież bawiła się na zabawach tanecznych, organizowanych w sobotnią lub niedzielną noc w świetlicach wiejskich i remizach strażackich. Do tańca przygrywała prawdziwa orkiestra, przeważnie w składzie: harmonia, skrzypce i bęben. Tańczono, urządzano gry towarzyskie i śpiewano piosenki obyczajowe oraz o miłości. Często zabawy taneczne poprzedzane były przedstawieniami teatrzykowymi, gdzie rolę aktorów wypełniała miejscowa młodzież, a niekiedy starsi. Reżyserami teatrzyków byli miejscowi nauczyciele lub ludzie z tzw. obyciem społecznym. Najznakomitszymi rozrywkami były wesela wiejskie z całą oprawą obrzędów i śpiewów ludowych, a także gier towarzyskich i dowcipów. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze rozrywki okolicznościowe, jak „półpoście”, kiedy kawalerka wynosiła z panieńskich podwórzy sprzęt gospodarski, czy wielkanocny dyngus. Nie było wtedy telewizorów, urządzeń odtwarzających, ani dyskotek, ale mimo to (albo dzięki temu) młodzież wiejska, a z nią i starsi, umiała się bawić i być zadowolona z życia.
Weselna ciotka
Do znakomitych epizodów weselnych należały wystąpienia satyrycznych podróżników, bab i dziadów. W ich rolę wcielały się przeważnie takie osoby jak kucharka weselna, czy ktoś z członków orkiestry. Wygłaszane monologi wyśmiewały zacofanie, nieznajomość życia lub postępującą frywolność i łamanie obyczajów przez kawalerów i panny. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiła się na weselach „Ciotka z Ameryki”. Powszechny niedostatek sprzętu i żywności podsunął pomysły animatorom rozrywki weselnej na stworzenie kogoś, kto spoza rzeczywistości zaspokoi liczne potrzeby pary młodych wstępujących w samodzielne życie. Odmienny strój, koszyk z prezentami, a przy tym satyryczne życzenia i mocne uderzenia orkiestry wprowadzały biesiadników w zaciekawienie i przy okazji dawały uciechę. Wśród prezentów amerykańska ciotka miała zwłaszcza dla nowej mężatki równie interesujące podarunki np. kij do pobudki, żywność dla męża, zachęty życiowe, a nawet marchew na kryzys małżeński. Każdy wręczony prezent był okraszony satyrycznym monologiem lub przyśpiewkami. Śmiechu było co niemiara. A że Polska gościnność jest wielka, ciotka poczęstowana trunkiem odjeżdżała żegnana dźwiękami orkiestry z sali. Oczywiście wracała do bogatej Ameryki.
Wiejska gorszość?
Obecnie coraz częściej młodzież z pobliskich wiosek dojeżdża do szkół w miastach, a relacje między miastowymi a tymi ze wsi układają się różnie. Często jednak bywa, że to właśnie młodzież dojeżdżająca jest obśmiewana. Szczególnie za zaciąganie, ubiór i słownictwo. Należy jednak dodać, iż zdarzają się przypadki, kiedy „wieśniacy” są bardzo lubiani i doceniani za szczerość, którą niewątpliwie potrafią przekazać w dość dosadny sposób. To zależy od charakteru – deklaruje 17-letnia Karolina z Mińska Mazowieckiego - jak ktoś jest fajny, to nikt się z niego nie śmieje. Mam kilka koleżanek w klasie z okolic Mińska, nie wszystkie są lubiane, ale wszystkie akceptujemy. Jak więc widać nie zawsze ze wsi znaczy gorszy. Dobrą okazją do przełamywania stereotypów będzie z pewnością nasz drugi Etno-kabaret. A co czeka nas 18 kwietnia?
Festiwalowe atrakcje
Tegoroczny maraton ludowego kabaretu w odróżnieniu od poprzedniego będzie miał charakter konkursowy. Uczestnicy będą walczyć o tytuł „Etno-psoty” dla najlepszego zespołu i aktora. Zaczynamy tuż przed południem w sali teatralnej MDK. Wystąpi 20 zespołów z 14 etno-regionów jak Mazowsze, Kurpie, Podlasie, Lubelszczyzna, Powiśle czy Kujawy. Każda z grup przedstawi swój program w 20 minutowej suicie. Potem, a będzie to prawdopodobnie godzina 19.00, czekają nas koncerty gwiazd, a wśród nich występ laureatów mińskiego przeglądu piosenki kabaretowej oraz dwukrotnej laureatki Festiwalu Chleba i zdobywczyni Mińskiej Bochny, Kurpianki Zofii Charamut z... niespodzianką. Następnie zostaną wręczone nagrody, a po nich – gala i wykwintna biesiada kabaretowa. Zagrają do tańca m.in. Kapela Małego Zdzicha z Mińska Mazowieckiego oraz szczytnieńska kapela Okaryna Kazimierza Danowskiego.
Co wyśmieją?
Formuła Etno-kabaretowa nie jest jeszcze w pełni wykrystalizowana. Istnieje gdzieś na styku tradycyjnego folkloru, obyczajowych obserwacji z wiejskiej codzienności i społecznej satyry – niekiedy utrzymanej w tonacji bukolicznej, kiedy indziej znów doprawionej goryczką. Motywem niezmiennie inspirującym dla ludowych kabareciarzy będą stosunki damsko-męskie, ze szczególnym naciskiem na płeć brzydszą. Na scenie rozegra się awantura o chłopa, pojawi się też mąż pantoflarz. Nie od rzeczy będzie rozrzewnić się nad skutkami oszukanej miłości czy radościami i smutkami mijającej młodości. Nie zabraknie też gminnych smaczków à la „Ranczo”. Będzie o zderzeniach tradycyjnej kultury wiejskiej z nowymi trendami lansowanymi przez media – obejrzymy między innymi casting w Kozichbobach i usłyszymy co nieco o nowoczesności na wsi. Dostanie się miastowym letnikom, którzy przyjechali na wywczas do gospodarstwa. Z lekkim przymrużeniem oka artyści pokażą obrzęd oczepin Marysi. Na prześmiewczy warsztat ludowi rozśmieszacze wezmą komisję poborową, a jak komuś jeszcze mało, zaproszą na rynek w... Kolanie. Jak zatem widać, różnorodność, choć jeszcze nie uniwersalność tematów mamy zagwarantowaną. Poza tym, jak to za miedzą, czeka nas dużo żywiołowego tańca i piosenek. Z pewnością nie pożałujemy tych kilku godzin. Niewykluczone, że będziemy świadkami rodzenia się nowego trendu. Kto wie – może za kilka lat ludowe spojrzenie na rzeczywistość wydostanie się z etno-niszy, a któryś z mających wystąpić w sobotę kabaretów zobaczymy na Pace lub w Opolu.
Numer: 2009 16
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ