Kuczok w Mińsku

Kiedy Marcin Królik i Marek Mróz zdecydowali się zaprosić do Mińska Mazowieckiego Wojciecha Kuczoka, byli podwójnie stremowani. Przede wszystkim dlatego, iż mieli świadomość, że jest to pisarz, który zostanie w historii polskiej literatury, ale również dlatego – i to jak przyznają był główny powód – że nigdy wcześniej nie organizowali tego typu imprezy

Pisarz nałogowy

Kuczok w Mińsku / Pisarz nałogowy

Ich projekt nie doszedłby do skutku, gdyby nie dyrektor Hanna Markowska i MDK, który objął go swoim mecenatem. W pałacowej pracowni plastycznej powstały też żółte plakaty, które ci dwaj intelektualni narwańcy własnoręcznie rozpowszechnili w mińskich szkołach, urzędach, sklepach i na słupach ogłoszeniowych, oraz ulotki, które czytelnicy lokalnych bibliotek znajdowali w wypożyczanych przez siebie książkach. Do tego jeszcze promocja w internecie i prasie.
- Dobra strategia promocyjna to klucz do sukcesu – mówi Marek Mróz, autor pomysłu kampanii reklamowej – i to rzeczywiście nam się udało. Chcieliśmy uderzyć w potencjalnego odbiorcę, zwabić go, a nawet osaczyć tym Kuczokiem.
- Zależało nam też – uzupełnia Królik – by samo spotkanie miało naprawdę wysoki poziom merytoryczny. Przygotowanie solidnej intelektualnej bazy zajęło nam w sumie prawie dwa miesiące. Wymyśliliśmy sobie, że zaczniemy od wstępu, który wygłosi nasz kolega Damian Sitkiewicz, a potem my weźmiemy Kuczoka w dwa ognie pytań.
Ale zanim rozpoczęli ów intelektualny obstrzał, spotkali się z pisarzem oraz jego Nieżoną w Pałacowej na obiedzie i lampce wina. Autora „Senności” znali dotąd z korespondencji i krótkich rozmów telefonicznych, toteż była to dobra okazja do przełamania formalnego gorsetu i poczynienia ostatnich ustaleń. Rozmawiało im się tak przednio – i to wcale nie tylko o literaturze, – iż omal nie spóźnili się na początek spotkania.
Witając gości dyrektor Markowska zauważyła, że ten czwartkowy wieczór to święto i triumf literatury – zwłaszcza, że Wojciech Kuczok to po Aleksandrze Kościowie już drugi pisarz naprawdę wielkiego kalibru, który w ostatnich dniach zawitał w progi pałacu. Podkreśliła również fakt, że tym razem inicjatywa wyszła nie od kulturalnych decydentów, lecz od samych młodych mińszczan. Następnie oddała mikrofon Damianowi Sitkiewiczowi, który pokrótce zarysował główne ścieżki, jakimi podąża twórczość bohatera spotkania. Potem nastąpiła godzina szczerości.
Królik i Mróz chcieli wiedzieć wszystko – poczynając od początków kariery śląskiego pisarza, poprzez jego stosunek do książek w internecie i tajniki warsztatu, aż po poruszane przez niego drażliwe kwestie społeczne, takie jak zakłamanie tradycyjnej polskiej rodziny, przemoc czy szczególnie wyeksponowana w ostatniej powieści ludzka gnuśność.
- Jestem pisarzem nałogowym – wyznał przyparty do muru Kuczok. – Dzień bez pisania jest dla mnie stracony, a jeśli poddam się lenistwu, później dręczy mnie sumienie. Kiedyś, żeby żyć z pióra musiałem pisać naprawdę dużo – przeważnie recenzje filmów od „Playboya” po „Tygodnik Powszechny”. Po Nike zmieniło się tylko to, że o ile przedtem sprzedawałem parę tysięcy egzemplarzy „Gnoja”, o tyle po październiku 2004 nakład podskoczył do stu dwudziestu tysięcy, a ja mogłem wrzucić na luz.
Początki nie były jednak łatwe. Pierwsze opowiadania powstawały w ciasnym pokoju w akademiku z oknem wychodzącym na tartak. To, że w ogóle zaczęto go drukować, zawdzięcza grupie poetyckiej „Na dziko”, która niejako mimowolnie narobiła trochę szumu w polskim życiu literackim lat dziewięćdziesiątych. Wsławili się zwłaszcza odważnymi happeningami i prowokacjami artystycznymi. Kuczok wspominał jak pewnego razu wisząc na linkach dosłownie obrzucał publiczność egzemplarzami tomiku swoich wierszy. To dopiero był marketing bezpośredni! Ale opłaciło się – dziś Kuczok żyje z literatury.
Po spotkaniu odpowiadał na pytania publiczności i podpisywał książki, które zapewnił Cass Film. Te zaś, które nie sprzedały się w foyer kameralnej można kupić w księgarni – oczywiście z autorskim autografem. Organizatorzy są zadowoleni – zakładali, że przyjdzie około trzydziestu osób, a zjawiło się blisko dwa razy tyle. Swoje debiutanckie przedsięwzięcie oceniają na mocną czwórkę.
- Było nieźle, choć oczywiście nie ustrzegliśmy się błędów. Naszym grzechem głównym było zbyt kurczowe trzymanie się scenariusza, ale popracujemy nad tym.
Zapewniają, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Krzewienie kultury, szczególnie tej wysokiej, bardzo leży im na sercu. Wszystko – jak mówią – sprowadza się do tego, by nie ulec senności, przed którą przestrzegał ich gość.

Numer: 2009 08   Autor: Hubert Popielski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *