W 90-lecie DZWONU

Ten tekst będzie na tyle subiektywny co obiektywny. Subiektywny, bo przez prawie pięć lat tworzyłem odrodzony w 1990 roku „Dzwon”, ale też trzeba pochylić się nad siedmioma wydaniami czasopisma w 1918 roku, jak i jego reaktywacją w formie „Nowego Dzwonu”, który jako bezpłatny tygodnik znalazł swoje miejsce na czytelniczym i reklamowym rynku...

Z piętnem dziejby

W 90-lecie DZWONU / Z piętnem dziejby

To ogromna radość ale też odpowiedzialność redagowania pisma z takimi tradycjami - napisała w przedmowie specjalnego wydania „Dzwonu” redaktor naczelna „Nowego Dzwonu”, Monika Rozalska.
Nie omieszkała podziękować redaktorom naczelnem odrodzonego w 1990 roku czasopisma - Krzysztofowi Szczypiorskiemu, Zbigniewowi Piątkowskiemu, Lechowi Sędkowi, Krzysztofowi Janasowi oraz swej poprzedniczce i szefowej – Marzenie Gitler za… odwagę i determinację, by tytuł nie tylko przetrwał w pamięci, ale też dzięki nim mógł się ukazywać na rynku.
Wszystko to prawdziwe i jednocześnie miłe, ale każdy (kto śledził historię czasopisma) wie, że nie było aż tak różowo, ani też jednoznacznie.
Przedwojenny „Dzwon” splajtował po siedmiu wydaniach, a odrodzony utrzymał się na rynku 6 lat (ok. 70 numerów), przegrywając ostatecznie konkurencję z tygodnikiem Co słychać?
Ale – i tu trzeba jasno powiedzieć – gdyby nie „Dzwon” nie byłoby Co słychać? To właśnie na jego szpaltach tworzyła się historia pierwszych lat III Rzeczpospolitej oraz wykuwały się talenty dziennikarskie i… polityczne. Tutaj oprócz redaktorów naczelnych należy wymienić także Stanisława Bujalskiego, Czesława Kujszczyka, Andrzeja Kojro, Sylwestra Dąbrowskiego, Henryka Kaczmarka, Jacka Zezonia czy śp. Józefa Lipińskiego.
W szczytowym rozwoju „Dzwon” był miesięcznikiem liczącym 32 strony z 10-12 stronami ogłoszeń i reklam. Ale, gdy w piątym roku działalności jego szpalty zdominowały artykuły polityczne, postanowiłem odejść. Normalnie – bez gniewu i z reklamą nowego Co słychać? na całej stronie. Teraz wydaje się to niemożliwe, ale wówczas tandem Dąbrowski – Sędek doskonale rozumieli moje intencje stworzenia niezależnego tygodnika.
Gdy Marzena Gitler założyła spółkę z Pawłem Ostrowskim i zaczęła wydawać „Nowy Dzwon”, jej zamiary były identyczne do moich – uruchomić konkurencyjne medium wobec dotychczasowego monopolisty. Z tą różnicą, że bazowali na już znanym tytule, a Co słychać? musiało sobie zdobywać markę i czytelników od zera. Nigdy też (jak i „Dzwon”) nie było bezpłatne, natomiast wydawany przez Gitlerów „Nowy Dzwon” szybko stał się gratisówką drukowaną na gazetowym papierze. Mimo tego, a może właśnie dzięki temu znalazł rynkową niszę i dziś może się poszczycić prawie pół tysiącem numerów.
Z początku walczyliśmy, nawet ostro, ale z czasem przyszła refleksja, że życzliwa konkurencja bardziej pomaga niż szkodzi, a satysfakcji jest więcej ze współpracy niż podjazdowej walki. Dlatego redakcja „NDz” pomogła nam w promocji Festiwalu Autorów „Mivena” a ja wybrałem się na obchody 90-lecia „Dzwonu”.
W sali bankietowej „Planety” było rodzinnie i nostalgicznie. Wielu gości przybyło w stylu lat dwudziestych ub. wieku a brylowały dwie damy dziennikarstwa – Marzena Gitler i Monika Rozalska oraz Małgorzata Lewińska śpiewająca kolędy i międzywojenne szlagiery.
- Siłę waszego pisma stanowią ludzie – gratulował rozwoju poseł Czesław Mroczek. Wtórowała mu z pomocą swego asystenta posłanka Prządka, a osobiście gratulował dyrektor Mirosław Krusiewicz i radny sejmiku Leszek Celej.
Nie mogłem i ja pozostawić swoich pięciu lat w „Dzwonie” bez jubileuszowego echa. Wspomniałem jego znaczenie dla rozwoju demokracji po 1989 roku, wygraną Co słychać? po 1995 roku i trudne lata konkurencji z „Nowym Dzwonem”. Na koniec życzliwie stwierdziłem, że choć wybraliśmy inne drogi rozwoju, to jedna drugiej nie przeszkadza, a jeśli będą się krzyżowały, to tylko w przypadkach owocnej współpracy.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w specjalnym wydaniu „Dzwonu” Marzena Gitler napisała, że będąc przez miesiąc w naszej redakcji bardzo szybo zrozumiała, jak zarabiać pieniądze, gdzie szukać reklamodawców i jak to się wszystko kręci.
- Uczyłam się u mistrza w tej dziedzinie, Zbigniewa Piątkowskiego – przyznała wydawca „Nowego Dzwonu”.
Nic tylko podziękować za uznanie i gratulować pojętnej uczennicy. I w żadnym wypadku nie dziwić się, że poszła na swoje. Każdy uczeń ma ochotę dorównać mistrzowi, ale ta sztuka udaje się nielicznym.

J. Zbigniew Piątkowski

Numer: 2009 02   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *