Ostatnie, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy, Boże Narodzenie 1943 roku pod bestialską okupacją hitlerowską w Mińsku Mazowieckim było bardziej przygnębiające niż te kilka poprzednich. Dochodziły słuchy o klęsce hitlerowców pod Stalingradem i zbliżanie się wschodniego frontu. Ale do nadziei na zwycięstwo było bardzo daleko. Frontu Zachodniego nadal nie było, a żadnych oznak popłochu wśród Niemców nie dało się zauważyć. Na dodatek kolejna mroźna i śnieżna zima doskwierała zmęczonym biedą ludziom
Dwie kolędy

Mimo wszystko wierny lud wypełniał Kościół, modlił się o odmianę losu, o bezpieczeństwo swych bliskich w zbrojnych leśnych oddziałach, o szybki koniec tej ponurej, okupacyjnej codzienności.
Gromko brzmiał śpiew modlących się - Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie… Wzbierała otucha i nadzieja w sercach przy strofach naszych, polskich kolęd.
Miałem siedem lat i jak wszystkie dzieci łatwo chłonąłem wiadomości powtarzane przez dorosłych. Świadomość dzieci tamtych lat była nad wiek dojrzała, uczyliśmy się szybko i wszystkiego. W tamten dzień wigilijny śledziliśmy nastroje okupantów dzieląc się obserwacjami ze starszymi.
- Mamo! - krzyknąłem od progu. Oni wcale się nie szykują do odwrotu. Mają swoją wigilię, grają i śpiewają tę... no, Stille Nacht, heilige Nacht! Słuchaliśmy odgłosów owej wigilii dochodzących z pałacyku Rutkowskich, gdzie mieścił się Soldaten heim – żołnierski klub. Ta przepiękna linia melodyczna niemieckiej kolędy wcale nie kojarzyła się nam z pięknem. To był synonim ich buty i bezkarności. To upokarzało nas i bynajmniej nie łączyło ich kolędy z naszymi, które tego wieczora rozlegały się w naszych domach. - Wśród nocnej ciszy... - też noc, jak w ich kolędzie, ale nasza była ciepła, rodzinna, niosła w przesłaniu swojej treści pokój i radość z Narodzenia Jezusa. Następne Boże Narodzenie po tej stronie Wisły świętowaliśmy już bez Niemców.
Minęło wiele lat, gdy w 1977 roku jako gastarbeiter byłem goszczony na wieczerzy wigilijnej u siostry mojego znajomego przedsiębiorcy Niemca, mojego rówieśnika. Bardzo starał się być moim przyjacielem. Mnie jednak trudno było odwzajemnić te starania. Za wiele nas różniło mimo, że on na wojnie stracił ojca i dwóch braci, to przecież trudno mi było mu współczuć. Ja czułem piekący do dziś policzek, wymierzony mi przez małego Niemca, gdy dotknąłem jego pięknego roweru. Martin w poczuciu win swojego narodu chciał, byśmy to puścili w niepamięć, w imię wspólnej Europy. Gościnna, starsza siostra Martina, pyta mnie, jaką rybę sobie życzę, bo wie, że my - katolicy w wigilię nie jemy mięsa: - Kochte mit gemuzen oder braten?
- Danke! Może być gotowana z warzywami - odparłem.
Po wykwintnej wieczerzy były prezenty pod choinką, a potem... serce podskoczyło mi do gardła. Najpierw oglądanie zdjęć z rodzinnego albumu, z lat ich dzieciństwa z heimatu, ich ojczyzny na naszych Mazurach. Ojciec i bracia w hitlerowskich mundurach na tle śniegów Stalingradu, Martin na pięknym, dziecięcym rowerku... Nie wiem, jaki miałem wyraz twarzy, ale widocznie taki, że schwester zamknęła album i dała sygnał do śpiewania kolęd intonując: - Stille nacht, heilige nacht…..
Przecież to jest naprawdę piękna kolęda! Muskałem myślami czasów z czym mi się kojarzyła... ale przecież wszystko płynie... z żywymi trzeba iść!
Numer: 2008 51 Autor: Rajmund Giersz
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ