Październik 1956 roku trwał krótko, zawiódł nadzieje narodu, a tych którzy byli na wiecu przed Pałacem Kultury (wśród pół miliona ludzi byłem i ja) na pewno szlag trafiał z rozgoryczenia, że na próżno zdzierali gardła skandując nieomal w ekstazie: Wiesław, Wiesław! Gomułka zaraz po wiecu wziął za mordę entuzjastów zamiany socjalizmu na demokrację, najpierw ze swego otoczenia a potem coraz głębiej i dalej posługując się przemianowaną SB na UB. Ale nie do końca, bo w wielu miastach pojawiły się na chwilę jaskółki zmian
Klub inteligencji

Oficjalnie entuzjazm podsycały media i wzbudzały nadzieje społeczeństwa. Przyznawano się do tzw. błędów i wypaczeń, ale z czasem coraz rzadziej i ciszej. Po zapewnieniu sobie bezpieczeństwa w swoich szeregach pojechał do Moskwy zdać relację, uspokoić starszego brata, że wszystko jest pod kontrolą i wysłuchać poleceń. Funkcjonował w owym czasie dowcip. Gdy wracali z Moskwy, Gomółka oglądał prezenty jakie otrzymał od Chruszczowa i przymierzając otrzymane futro dziwił się, że takie krótkie a przecież było długie, jak mu zakładali na ramiona. Na to Cyrankiewicz: - Władziu, jak ci zakładali futro w gabinecie Chruszczowa, to klęczałeś!
Cieszyli się niektórzy, że już teraz nie zabraknie nam sznura do snopowiązałek i papieru toaletowego. Ale te obietnice spełzły na niczym. Sznurka nadal nie było w wystarczającej ilości a papieru było jeszcze mniej.
Na fali entuzjastycznej propagandy, że przyszło „nowe” - przywrócono istnienie inteligencji, ale nie jako dodatku do mas pracujących i małorolnego chłopstwa czyli inteligencji pracującej. Odtąd inteligencja zaistniała bez tego przymiotnika. Choć była tępiona na równi z innymi elementami, jeśli była niezatrudniona. Piszę zatrudniona, bo w socjalizmie niekoniecznie trzeba było pracować, by nie czepiała się władza ludowa.
Otóż pewnego dnia rozeszło się wśród ludzi nieśmiało uważających się za inteligencję, że w siedzibie mińskiego komitetu PZPR coś dla nich organizują!
Ze zdumieniem czytałem afisz umieszczony na tablicy ogłoszeń stojącej przed domem partii (tu gdzie jest PKO BP), że komitet powiatowy Polskiej Zjednoczonej itp. organizuje klub inteligencji! Co takiego? Inteligencji? Nie robotnika, nie małorolnego chłopa ale inteligencji! Albo ten socjalizm chwilowo zaniemógł, albo, że inteligencja jest bezspornie i trzeba jej oddać to, co się należy. Ale świadczyłoby to, że te nowe prądy przyszły rzeczywiście, a ponieważ w swoim żywocie socjalizm tępił wszelkie nowe, więc i tej idei nie wróżyłem dłuższej egzystencji.
Jednakowoż, choć niepewnie, około godziny osiemnastej zaczęli się schodzić pierwsi inteligenci. Już samo zjawienie się demaskowało do kogo lub do czego się przyznają – dotąd nie było okazji a nawet taka afirmacja była ryzykowna! Czuliśmy jak rozpiera nas satysfakcja, zupełnie jakbyśmy dostąpili awansu z izby gmin do izby lordów. Przywitał nas ówczesny dyrektor ogólniaka, pan Lewartowski. Jeszcze w pełni zaszczytów jako wierny i bezkompromisowy towarzysz, a później zdegradowany i wyzuty bezceremonialnie z apanaży za to, że uległ atawistycznym nakazom i publicznie opowiedział się za prawem Żydów do własnego państwa czyli Izraela.
Siedzieliśmy przy kwadratowych stolikach, w niewymuszonej atmosferze wysłuchaliśmy towarzyszy sekretarzy PZPR miasta i powiatu, którzy mówili coś o otwartości partii na wszystkie odłamy społeczeństwa. Dziewczyny serwowały partyjną kawę, dym papierosowy zasnuł atmosferę, szmer rozmów i głośniejsze śmiechy czyniły bezsprzecznie atmosferę klubową i nie miało znaczenia, że nie ma to wiele a może całkiem nic z klimatem angielskiego klubu, w którym podobno przechodzący kot zakłóca ciszę. Przy kilku stolikach dobrali się partnerzy do brydża. Przy innych rozkładali plansze szachiści. Towarzysz sekretarz poświęcił jeszcze parę swoich cennych minut na okazanie życzliwości, podchodząc do karciarzy i z absolutną pewnością trafności zapytał : - W durnia czy w tysiąca? A gdy usłyszał, że w brydża, cofnął się lekko speszony z grymasem obrzydzenia. Grałem w składzie dyrektora Lewartowskiego. Zrobiliśmy rundkę i koniec - około dwudziestej klub zamykał swoje podwoje.
Fakt ten coś wróżył i nie pomyliliśmy się. Nazajutrz cieć szorstko oznajmił nam w drzwiach, że dziś klub nie będzie czynny. – A kiedy? - zapytaliśmy. Nie wiedział - To może zapytamy towarzysza sekretarza? - Towarzysz sekretarz dziś nie przyjmuje interesantów.
- My nie interesanci, my inteligencja...
Cerber szerzej otworzył oczy, przesunął się na środek drzwi i warknął: - Jazda, jazda stąd!
I tak zakończył swą działalność klub inteligencji jako wyraz otwartości partii.
Numer: 2008 50 Autor: Rajmund Giersz
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ