Międzynarodowe kontakty Mińska Mazowieckiego nabierają coraz większych rumieńców. W przenośni i dosłownie, bo z jednej strony aż z dumy rosną serca, z drugiej trzeba się wstydzić za wyłażącą na każdym kroku siermiężność
Owoce przyjaźni
Czasy chorążych orszańskich już pewnie nie wrócą, a młodzi orszanie nie znają opowieści o hulace Kmicicu, którego Sienkiewicz tak odmienił, że Billewiczówna zastanawiała się, czy jest godna całować jego rany. My o Orszy też wiemy niewiele, bo to 120-tysięczne miasto odwiedzają tylko władze i wybrani artyści. O Pefki podobnie, choć ta dzielnica Aten nie chce być do końca utożsamiana z metropolią. Coś w rodzaju warszawskiej Wesołej, a w przyszłości – Sulejówka.
Orszanie bawili w Polsce cztery doby, zwiedzając Mińsk, okolice i Warszawę. W ponad 50-osobowej ekipie znalazło się 32 dzieci – członków zespołu wokalno–tanecznego – który dwoma koncertami podbiły mińszczan bez reszty. W sumie niewielką garstkę zorientowanych w wyczynach kulturalnych MDK i wydziału kultury magistratu. Nie dość, że w ostatniej chwili zmieniono dzień ich występu, to jeszcze zaszwankowała promocja wizualna, jakby liczono na efekt zaskoczenia. Amfiteatr pod pałacem nie pękał więc w szwach, choć dwugodzinne koncerty zasługiwały na brawa tłumów. W nastrój wprowadziła nasza ludowa Dąbrówka, która jak zwykle pokazała swój żelazny repertuar, ale widać było pewne zmęczenie po bogatym w występy sezonie. Orsza pokazała wszystko – od białoruskiego folkloru po nowoczesne układy tańca młodzieżowego. Rewię oryginalnych strojów podkreślała uroda solistek i wirtuozeria tancerzy. Dali z siebie wszystko, choć twardy i – co tu ukrywać - brudny piaskowiec na scenie amfiteatru dawał się im we znaki. Do tego stopnia, że nie pomagało dyskretne otrzepywanie rąk i strojów. Gdyby naszym w Białorusi nie rozłożono dywanów, uznalibyśmy to za prowokację, ale orszanie znieśli niewygody bez słowa krytyki. Może z powodu podpisania karty przyjaźni między małym Mińskiem i wielką Orszą. Jak przystało na międzynarodowe stosunki odegrano hymny państwowe, a podpisane umowy o przyjaźni okraszono podarunkami. Burmistrz Grzesiak przygotował oprawioną fotografię urzędu miasta,
a mer Szabadałow - zdjęcie z prehistorycznymi słupami orszańskimi i wyroby z lnu, chluby Orszy. Uroczystość zakończyła wystawna kolacja z winnym toastem za najbliższych sąsiadów – Słowian, a później goście uczestniczyli w Kupałowym obrzędzie puszczania wianków i szukania kwiatu paproci.
W piątek 26 czerwca do rozśpiewanych i roztańczonych Białorusinów dołączyli Grecy. Przyjechali do Mińska, by w 80-lecie Mazovii rozegrać dwa mecze. Pierwszy był atrakcją sportowego pikniku klubu, drugi urozmaicił festyn ZNTK. Pefkowianie przywieźli ze sobą właściciela lokalnego miesięcznika „Opinia”. Christos Antonopoulus wydaje czasopismo od dwóch lat w nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy i sprzedaje je w cenie 0,01 euro. Właściwie „Opinia” jest wydawana jako reszta klientom sklepów, bo – jak twierdzi Christos – Grecy nie lubią czytać i droższego by nie kupili. Tam niemal wszystkie gazety są bezpłatne i żyją z reklam. Do współpracy z greckim wydawcą przekonała nas owa jednoeurocentowa cena „Opini” i deklarowana niezależność, którą Christos zapewniał mimo faktu, że mer Pefki jest jego kolegą. Obiecaliśmy więc sobie wymianę informacji i zdjęć, mając nadzieję na rewizytę w Atenach, jeśli burmistrz Grzesiak uzna, że obecność dziennikarza Co słychać? przyniesie kontaktom wymierne korzyści. A mogą być nimi chociażby soczyste reportaże przybliżające nam życie pefkowian, których mińszczanie w ogóle nie znają. W Mińsku Mazowieckim naszym rozmowom towarzyszyła Agnieszka Dorosz, która wraz z mężem pojechała do Grecji w podróż poślubną, wydłużając ją sobie do... 12 lat. Teraz mieszka w Mińsku Mazowieckim i służy jako tłumaczka.
W Orszy jeszcze nie mają prywatnych, niezależnych czasopism, ale dobrze wiemy, że ich powstanie jest tylko kwestią czasu. Wystarczy, że młodzi raz spróbują wolności i nikt już ich nie powstrzyma.
Numer: 2005 28 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ