- Co się dzieje z miejskim basenem? – pytają wciąż mińszczanie, nie mogąc się doczekać końca tego inwestycyjnego marazmu, którzy niczym zaraza atakuje każdego, kto próbuje dociec, dlaczego tak się stało i kto jest temu winien. Niemal wszyscy jednoznacznie wskazują na władze miasta, ale bez wystarczających argumentów, by wreszcie wykryciem sprawców zajęła się prokuratura
Basen z gębą

Po letniej audycji RdC z Mińska Mazowieckiego burmistrz Grzesiak obiecywał szczerą rozmowę o prawdziwych przyczynach basenowego kryzysu. Czekaliśmy, ale ile można wystawiać media na próbę cierpliwości. Mińszczan również, bo wielu (szczególnie anonimowi internauci) łaknie nawet plotek. Nie trzeba nikogo mamić obiecankami, więc do rzeczy.
Otóż w poniedziałek 6 października w mińskim magistracie zjawili się przedstawiciele trzech firm, które złożyły wnioski o... dopuszczenie do przetargu. Nie ma więc na razie mowy o jakimkolwiek otwieraniu ofert czy przewidywanych kosztach dokończenia budowy aquaparku, a tylko o pytaniach do specyfikacji zamówienia.
Tomasz Samson, kierownik wydziału zamówień publicznych ujawnił, że dalszym ciągiem inwestycji zainteresowały się trzy firmy – Zambet z Pułtuska, Fewterm spod Tarnowa i lubelsko-warszawskie konsorcjum Florexpol-Tiwwal. Wszystkie podmioty można bez trudu znaleźć w internecie, ale nietrudno też wysnuć wniosek, że budowa basenów to wcale nie główne ich zajęcie.
Jedno jest pewne – mają czas do 16 października na złożenie oferty wraz z ceną. Jaką? Tego nikt nie wie. Nikt też nie może przewidzieć, co się stanie, jeśli wszystkie firmy policzą koszty dokończenia basenu na kwotę przewyższającą oczekiwania burmistrza i radnych. Przypomnijmy, że docelowa wartość budowy aquaparku to uchwalone 25 mln złotych. Na razie burmistrz wydał 82 procent pierwotnych kosztów (z 18 mln zł), co by mogło wskazywać, że 10 milionów wystarczy. Niekoniecznie, bo – jak twierdzą znawcy – to, co stoi przy Zachodniej nie jest nawet połową kosztów rzeczowych. Twierdzą wręcz, że dokończenie aquaparku oprze się na 20-25 milionach.
Wystawiona na próbę cierpliwość dotyczy również rozliczeń z Holmą, która ostatecznie opuściła budowę na początku lipca br. Wcześniej pozwała władze miasta do sądu o 10 mln złotych, które straciła wskutek drożyzny materiałów budowlanych. Mińscy radni z Krzysztofem Kulką i Andrzejem Kuciem na czele chcieli oddać sprawę do prokuratury, ale skończyło się na RiO, która nie miała czasu na kontrolę.
Z podaniem Holmy do sądu ociągał się również burmistrz Grzesiak, choć chodzi tu o – bagatela – ponad 5 mln złotych. To kary za zwłokę, odstępstwa od umów i zejście z placu budowy. Ale burmistrz wreszcie zrozumiał, że czekaniem wbija sobie gwóźdź do trumny i na początku października podjął męską decyzję – powództwem cywilnym przeciw Holmie zajmie się kancelaria prawna, bo – jak twierdzi Samson – miasto nie da rady. Za ile profesjonaliści wyrównają rachunki? Chyba nie za każdą cenę?
Trzecią gębą trefnej inwestycji jest funkcjonowanie lodowiska. Po ubiegłorocznej samowolce i syberyjskich warunkach wszyscy ślizgacze marzą o poprawie. Zmieni się tylko jedno – stan prawny, natomiast syberiada pozostanie. I do tego będzie droższa, bo MOSiR przymierza się do opłat nie tylko za łyżwy, a też za korzystanie z lodu. Ile? O tym przekonamy się podczas otwarcia lodowiska prawdopodobnie 29 listopada.
Numer: 2008 41 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ