Mińska Mazowieckiego służba społeczna

Krystyna Barankiewicz to nie od dzisiaj kobieta – instytucja. Na tyle wyrazista, że po 38 latach pracy pomoc społeczna w Mińsku Mazowieckim jednoznacznie kojarzy się z jej nazwiskiem. – W naszej ciężkiej służbie bywało lepiej i gorzej, ale od poczatku pomoc społeczna przypomina niewdzięczną orkę na ugorze - twierdzi nasza rozmówczyni

Kulisy Krystyny

Mińska Mazowieckiego służba społeczna / Kulisy Krystyny

Długi czas pomoc społeczna w PRL-u dotyczyła ludzi starszych, a ośrodki opieki były umieszczone w szpitalach i urzędach miast. Wtedy właśnie Krystyna Barankiewicz rozpoczęła swoją prawie 40-letnią służbę na rzecz potrzebujących wsparcia. Zawsze była wrażliwa na dolę pokrzywdzonych, ale szkołę pracowników socjalnych wybrała z powodu braku tam... matematyki. I tak stała się jedną z pierwszych absolwentek PSPS i prekursorką służby społecznej nad Srebrną.
Już wtedy nie brakowało wolontariuszek, które jej donosiły, kto naprawdę zasługuje na wsparcie. O Zofii Litke, Natalii Zienkowiczowej, Marii Szopie, Marii Pazderskiej czy jeszcze żyjącej Alinie Opatowskiej będzie pamiętała zawsze i serdecznie.
Pani Krystyna twierdzi, że takie cechy jak uczciwość i prawdomówność to dzisiaj wcale nie zalety a wady. Ale właśnie prawdą i takimi „wadami” obroniła się w 1990 roku, kiedy tworzyły się struktury Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Mińsku. Obroniła się nie urodą, jak mogą niektórzy sądzić, a wyrazistym charakterem, który pozwolił być jej kobietą z klasą.
- Jeśli chcesz Krysiu, by cię było widać, sama musisz dużo widzieć – powiedział jej kiedyś przyjaciel i miał rację. To panoramiczne widzenie pozwalało jej nie tylko dostrzegać biedę, ale też występować w obronie autorytetu pracowników socjalnych. Tym bardziej, że od zawsze byli na końcu listy zawodów docenianych przez społeczeństwo.
- Aż przykro mi o tym mówić, ale służba społeczna to wciąż mało wdzięczna orka na ugorze – ubolewa Krystyna Barankiewicz.
Ten ugór bierze się nie tylko z dziedziczonego ubóstwa i patologii, ale też z zapisów prawa, które bywa nierealne i bezduszne.
Dzisiaj nie są najważniejsze pieniądze a umiejętności takiego przekonywania, by potrzebujący wsparcia skorzystali z dobrych rad. Różnie z tym bywa, ale jest jedno, co panią Krystynę cieszy -  śladowa defraudacja, mimo kontaktu jej służb z pieniędzmi. Nie łaszczą się na cudze, choć zarabiają nie tak wiele – od 1700 zł brutto otrzymuje 15 opiekunek społecznych oraz po 3 tysiące dwudziestka pracowników biurowych i terenowych.
Na każdego „wywiadowcę” przypada ok. 3,5 tysiąca osób, a realnie 300 podopiecznych. Do wszystkich trzeba dotrzeć pieszo (nie mają służbowego samochodu), a do wielu w towarzystwie straży miejskiej lub policji. Stres jest tak duży, że psychika - mimo specjalistycznego przygotowania – siada dość szybko...
Tymczasem na efekty pracy socjalnej trzeba czekać latami. Pani Krystyna nie chce jeszcze nazywać dziedziczenia biedy kalectwem pokoleniowym, ale nie zaprzecza, że ta tendencja wciąż się utrwala.
- Podczas pierwszego spotkania w ośrodku ludzie są zażenowani, podczas drugiego już pewni siebie, a kolejne wizyty to już prawie wymuszenia i mnożące się kombinacje – mówi bez ogródek o chorym systemie, w którym wciąż pomijani są starsi ludzie. W Mińsku Mazowieckim tylko 65 osób korzysta z usług opiekunek, ale w większości za część tej pomocy płaci rodzina.
Wraz z malejącą rzeszą bezrobotnych maleje liczba zasiłków. Są jednak wyjątki od tej reguły - pracujący w szarej sferze.
- Dzisiejsze prawo pozwala marnotrawić pomocowe pieniądze, ale również to prawo pozwala zatrudniać na czarno – twierdzi szefowa mińskiego MOPS-u. Tacy wieczni biorcy mają papiery w porządku, więc nie można im odmówić, a z drugiej strony cierpią rodziny z rzeczywistymi potrzebami. Nie sposób z tą prawną patologią walczyć, ale szkoda zmarnowanego czasu i pieniędzy.
Na urealnienie prawa nie mogła się doczekać tak samo, jak na miejski kompleks pomocy. Były obiekty, które się do tego idealnie nadawały, ale władze przeznaczają je na inne cele. Na szczęście nowy lokal przy Kościuszki 25, choć kosztuje rocznie prawie sto tysięcy, nie jest zagrzybiony, a jego wygląd wyzwala wśród interesantów więcej kultury. To cieszy, ale do pełnego zadowolenia jeszcze daleko.
- Gdy staniemy się drugą Irlandią, ja już będę szczęśliwą emerytką – kończy Krystyna Barankiewicz, obiecując jednak, że nadal będzie pomocna każdemu, kto ją o to poprosi.

Numer: 2008 41   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *