Sokół tygodnia

Nauczyciel XXI wieku to raczej abstrakcyjny postulat, idea fix, aniżeli byt realny. Na miejsce starych zmór do szkoły i w belferski los wkradają się nowe. Taki nauczyciel, jaka epoka – kiedyś był to gbur nadrabiający braki warsztatowe linijką i krzykiem, dziś przytłoczony przez rzeczywistość, bierny wyrobnik. Jedno się nie zmieniło – tak wtedy jak i obecnie największą trudność sprawia zwykłe dogadanie się. Na szczęście bywa, że rodzą się perły

Belfer XXI

W łapę na rozgrzewkę
Kim są i jacy powinni być nauczyciele dzisiaj i na przyszłość nie mnie sądzić. Od dawna nie mam nic wspólnego z tym środowiskiem, ale przy odrobinie chęci łatwo mi sięgnąć w zakamarki pamięci i wywołać kilka postaci z grona moich nauczycieli.
Pierwszy wyłania się pan Gontarski. W podeszłym wieku człowiek, nieruchawy na ciele i umyśle wypreparował z przecież ogromnej skali możliwości dotarcia do umysłu dziecka najpotrzebniejszą metodę, chyba zasięgniętą z „Antka” Prusa, dawania „na rozgrzewkę”. I miarkował: jak delikwent płakał i się wyrywał znaczy, że droga do umysłu i rozumu jeszcze nie jest otwarta, więc przykładał dodatkowo dwie, trzy gumy. Jak mu bity dzieciak sflaczał w garści znaczyło, - coś zrozumiał.
Minęło sześćdziesiąt lat, a mnie przechodzą drgawki na wspomnienie tego belfra.

Obciach socjalizmu
W okresie Polski Ludowej uczęszczałem do gimnazjum telekomunikacyjnego w Warszawie. Po zjednoczeniu partii w 1948 roku kurs proradziecki został zaostrzony. Do literatury obowiązkowej wprowadzono poezję rewolucyjną, a jak radziecka to oczywiście Majakowski. Nam, uczniom nie bardzo to wychowywanie socjalistyczne trafiło do smaku. Zdarzył się śmieszny incydent jakkolwiek dla naszego kolegi Wojciecha brzemienny w skutkach. Kiedy polonistka zapowiedziała recytację wiersza „Co wy tu robicie, wy Ludkowie duzi...”. Wojtek żując na lekcji razowiec posmarowany smalcem, odpowiedział półgłosem – jemy i budujemy socjalizm. Doszło to do uszu partyjnej belferki. Lekcja została natychmiast przerwana, a Wojtek wylądował w gabinecie dyrektora Kowalskiego. Ten zarządził wizytę rodziców w szkole w ciągu dwóch dni, w sprawie niewłaściwej postawy ucznia. Do szkoły zgłosiła się zastraszona matka Wojtka. Reprymenda dyrektora była jednocześnie gloryfikacją radzieckich robotników – komunistów, którzy przy mocnym mrozie ładowali drzewo na wagony, bo traktowali je jako wspólną własność. Wojtek w obecności matki został zagrożony, że przy powtórzeniu się podobnego przypadku zostanie wydalony ze szkoły, a najlepiej jakby wstąpił w szeregi Związku Młodzieży Polskiej. Jednak Wojtek do ZMP się nie zapisał, zyskał natomiast wśród nas przydomek „drwal”. (fz)

Wyzwalać kreacje
Współczesna metodyka nauczania, której kurs zaliczyć musi każdy student szykujący się na belfra, już dawno odesłała linijkę i dyscyplinkę do oślej ławki. Dzięki odkryciom psychologii rozwojowej i post-herbartowskiej pedagogiki dominuje w niej nurt kreacyjny. Kandydatów na nauczycieli nakłania się, by w swoich uczniach wyzwalali siły twórcze, przez co wiedza, jaką będą przyjmować, nie będzie jedynie suchym biernym przekazem, lecz stanie się czymś żywym, a przez to łatwiejszym do przyswojenia.
Na zajęciach z metodyki możemy na przykład usłyszeć, że dziecko ze swej natury zdolne jest do tworzenia rzeczy pięknych dopóki nie zepsuje go świat. W myśl tej zasady uczestnicy kursów zachęcani są, by scenariusze lekcji układać tak, ażeby wzbudzić u ucznia jak największa aktywność.
Zalecane jest częste organizowanie wycieczek, lekcji w terenie, czy zielonych szkół, gdzie z racji mniej formalnych okoliczności relacja uczeń-nauczyciel ma szansę wejść na bardziej partnerski stopień. W przypadku gimnazjalistów i licealistów uniwersyteccy metodycy doradzają częste zadawanie samodzielnych projektów. Ma to wzbudzić w młodzieży poczucie dumy z własnej aktywności i zachęcić do dalszych poszukiwań. (mk)

Oko w oko z potworami
Praktyki nauczycielskie to poligon, na którym student ma okazję wypróbować otrzymany na uczelni arsenał środków. Pierwsze zetknięcie ze szkolną rzeczywistością bywa szokujące – hałas, bałagan, fruwające papierowe kulki. No i gdzie się podziały te wszystkie wzniosłe teorie? – pytasz sam siebie usiłując bezskutecznie uspokoić klasę. Podczas praktyk masz nad sobą parasol ochronny w postaci nauczyciela prowadzącego. Ale on wszystkiego za ciebie nie załatwi. Cóż z tego, że raz czy dwa pomoże ci – najczęściej krzykiem i groźbami obniżenia oceni ze sprawowania – zaprowadzić dyscyplinę. Któregoś dnia się spóźni i będziesz musiał zacząć lekcję samodzielnie. Właśnie wtedy okaże się z jakiego surowca jesteś zrobiony, czy się nadajesz do tej roboty. Jeśli nie będziesz umiał znaleźć odpowiedniego haczyka, jeśli nie wykażesz się elastycznością i tak lansowanym na uniwersytetach twórczym myśleniem, poległeś i czas pomyśleć o zmianie zawodu – póki nie jest za późno. (mk)

Pierwszy rok
Po co zostaje się nauczycielem?
- O rany! – wzdycha pewna młoda polonistka – Z czasem wiem to coraz mniej. Ale chyba naprawdę chciałam uczyć. Niektórzy z mojego roku na UKSW mówili, że to może i nie najbardziej popłatny, ale za to łatwy kawałek chleba. Pomylili się.
Idąc pierwszy raz do szkoły bała się, że znajdzie na krześle szpilkę albo zdechłą mysz. Na szczęście obyło się bez drastyczności, tym niemniej czuła, że jest na widelcu. Jej uczniowie to głównie młodzież wiejska, której literatura czy gramatyka ani w głowie. Jak zatem ich zdobyła?
- Trochę żartem, trochę zrozumieniem (sama pochodzi ze wsi), a trochę tym, iż pokazałam im, że literatura to nie tylko martyrologia i mesjanizm. Na szczęście dzięki tzw. programom autorskim nauczyciel ma teraz trochę więcej swobody, więc brałam z nimi współczesnych pisarzy – Stasiuka, Shutego, Masłowską. Podobało im się. Mówili, że to jest coś z życia. To poczytuję sobie za swoje największe osiągnięcie w ciągu pierwszego roku.
Nieco gorzej swój pierwszy rok w jednej z mińskich zawodówek wspomina młody ksiądz.
- Kiedy wszedłem do klasy, pierwsze o co mnie zapytali to czy się onanizuję. Oczywiście użyli trochę innych słów. Spaliłem buraka, byłem skończony w przedbiegach. Przez pierwsze półrocze panicznie bałem się katechezy.  Ocieplenie nastąpiło dopiero po wspólnej wycieczce w góry. Stopniowo zaczęliśmy się dogadywać. (mk)

Ideałów nie ma

Najprostszym sposobem, by nauczyciel nie musiał użerać się z uczniami, szukając najlepszego sposobu, jak do nich trafić jest zapytanie samych zainteresowanych, jaki powinien być ten nauczyciel idealny. Opinie młodzieży są zbliżone.
Co ciekawe, nastolatki wcale nie potrzebują nauczycieli, którzy przyjdą na lekcję, posiedzą, wypiją kawkę i pójdą, nie zacząwszy tematu. To może byłoby nawet fajne, ale nie na dłuższą metę.
– Dobry nauczyciel powinien przede wszystkim umieć przekazać swoją wiedzę oraz wytłumaczyć to, co nie jest zrozumiałe – mówi 16-letnia Kasia. Podobnie uważa też jej rówieśniczka Marta:
- Nauczycielowi powinno zależeć na tym, by nas czegoś nauczył, bo przecież za to mu płacą.
Wiadomo jednak, że zazwyczaj jest nieco inaczej, a naprawdę dobrego nauczyciela trzeba szukać ze świecą. Bo przecież ideałów nie ma, a różne gusta i guściki
– Jednemu dany nauczyciel się podoba, drugiemu już nie.
Młodzi ludzie często też uważają, że nauczyciel zna odpowiedzi na wszystkie ich pytania. To myślenie rozwiewa nauczycielka historii w jednym z mińskich liceów:
- Dzieci myślą, że wiemy wszystko i dziwią się, gdy okazuje się, że to nieprawda. Nigdy tak nie było i nie będzie, bo nauczyciel nie jest w stanie wszystkiego pamiętać, ponadto sam musi wciąż się dokształcać. (ip)

Szemrana pedagogika
Gdy chodziłem, do liceum pojawiły się pierwsze poważne kryzysy sercowe, zmieszane z pragnieniem zaistnienia w grupie kolegów przyprawione całą masą zajęć lekcyjnych. Nie każdy to wytrzymuje. Ja nie wytrzymałem. Gdy zdałem sobie z tego sprawę postanowiłem działać, aby uniknąć depresji.
Nie chciałem, żeby ktoś się o tym dowiedział, dlatego postanowiłem udać się do mojego szkolnego pedagoga z prośbą o pomoc. A to nie było łatwe. I nie chodziło o mój brak ufności dla całkiem obcej mi osoby. Po prostu, szkolnej pani pedagog cały czas nie mogłem zastać w gabinecie, a gdy już na nią trafiałem to kazała mi wyjść mówiąc, że ma na razie ważniejsze sprawy. Nie będę już nawet mówił jak bardzo deprymujące jest takie zjawisko. Gdy, w końcu zacząłem mówić, co mnie gryzie, usłyszałem pytanie: „Bierzesz narkotyki?”. Odparłem, że nie.
Następnie zapytała czy jestem bity, lub poniżany przez rodziców albo kolegów. Po raz kolejny zaprzeczyłem zdziwiony charakterem pytań, cała rozmowa zaczynała przypominać przesłuchanie. Niestety, nie udało mi się dokończyć mojego wywodu, bo pani pedagog stwierdziła, że nie może mi pomóc.
Z kłopotów wyciągnął mnie kumpel po prostu klepiąc po ramieniu i mówiąc cały czas: „będzie dobrze”. I wszystko było by w porządku… gdyby nie fakt, że od tamtej pory minęło już około 4 lat, a tamta pani nadal udaje pedagoga. (bb)

Dla niepełnosprawnych
Niepełnosprawne dzieci wymagają szczególnej opieki i kształcenia. Dobrze, że są nauczyciele, pedagodzy i wychowawcy, którzy wychodzą naprzeciw tym problemom. Niewątpliwie, dobrą inicjatywą wykazała się dyrektor Anna Zalewska organizując szkołę z klasami integracyjnymi w Starogrodzie, w gminie Siennica. W szkole tej obok dzieci zdrowych uczą się dzieci niepełnosprawne. W ten sposób mają lepszy start rozwojowy, mniejsze odczucie upośledzenia, zaś zdrowe uczą się już od dziecka potrzeby pomocy dla niepełnosprawnych, opieki nimi i tolerancji. Układ kształceniowy wymaga nowoczesnych kwalifikacji od nauczycieli, a także warunków organizacyjnych i strukturalnych szkoły. Zrozumiałą rzeczą jest, że praca z dziećmi niepełnosprawnymi nie jest łatwa. Ale w obliczu wskaźników wzrostowych niepełnosprawności dzieci, w czym niemały udział mają współczesne warunki życia człowieka, jest konieczną i jakościowo musi być odpowiednia. Nauczyciel w szkole integracyjnej to nie żaden „belfer”, ale osobowość oddana potrzebie bliźniego, czuła na jego krzywdę i niosąca mu pomoc życiową. (fz)

Kwestia talentu
Prestiż zawodu nauczyciele nie jest obecnie u nas szczególnie wysoki. Na pewno jest znacznie mniejszy niż w krajach zachodnich. Polski nauczyciel pracuje przeciętnie 18 godzin na tydzień, a zarabia od 970 zł. na rękę (stażysta) do 2, 3 tys. (dyplomowany). Czy w związku z tym zasadne jest mówienie o jakiejkolwiek misji, powołaniu?
- O tak – ironizuje jeden z rozmówców – wziąwszy pod uwagę powyższe czynniki to jest jedyne, o czym można mówić.
Ale większość opinii mimo wszystko jest pozytywna. Nauczyciele, choć niekiedy narzekają, na ogół lubią swoją pracę. Wbrew pozorom banalnie brzmiące słowo „powołanie” pojawia się w ich wypowiedziach nadspodziewanie często. Bo do tego zawodu naprawdę trzeba mieć dryg. Jeśli ktoś go nie ma, szybko się wypali, zniechęci.
- Mąż biznesmen i można wykonywać pracę u podstaw – śmieje się pani Karolina. – A tak serio to dobre wykonanie swojej pracy wcale nie zależy tylko od forsy. Od czego więc?
- Od talentu. Dobry belfer musi być artystą.

Numer: 2008 41





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *