Dziś szatkownica - dość prymitywny sprzęt, służący do niezbyt wyrafinowanej potrzeby w gospodarstwie domowym, może być także, przy nie banalnej zdolności do interesów, towarem tyleż poszukiwanym co przynoszącym realny dochód. A wszystko zaczęło się już w starożytnej Grecji i od... filozofii
Szatkownica

Piękny umysł filozofa nie gwarantował poważnej pozycji wśród najbliższych znajomych i sąsiadów. Kpili z niego, że chodzi w brudnym chitonie i je byle co. Zatem po co mu ta wiedza, skoro nie ma z niej konkretnego pożytku. Sokrates, bo o nim mowa, gardził parweniuszami, a dorobkiewiczom z society postanowił pokazać, do czego jeszcze może się przydać umysł, dziś powiedzielibyśmy, naukowca. Wczesną wiosną zaciągnął był w domu handlowym kredyt, po czym wykupił, kolejno odwiedzając pośredników, wszystkie prasy do wyciskania oleju z oliwek. - Mistrz zgłupiał! – dziwili się Ateńczycy. U progu wiosny kupuje prasy! Przecież zbiory oliwek dopiero za pół roku! Mieli rację komentujący nieracjonalne poczynania filozofa, oliwki zbiera się na jesieni. Gdy ta przyszła, właściciele gajów oliwnych biegali od pośrednika do pośrednika pytając, kto ma prasę do wyciskania oliwek? Prasy w bliższej i dalszej okolicy miał tylko jeden obywatel – Sokrates! Interes szedł znakomicie, każdy posesjonat potrzebował prasę, płacił więc za dzierżawę i pluł sobie w brodę, dlaczego pozbył się wiosną tego niezbędnego, dla uzyskania oleju, sprzętu.
Sąsiad Mames nie miał nic z Sokratesa, a nawet na pewno o nim nie słyszał, chociaż też chodził w wyszmelcowanym łachu i miał opinię kombinatora a nawet filozofa, tyle że chłopskiego. Nie musiał także czegokolwiek udowadniać nikomu, by zyskać na uważaniu pośród tych kilku podwórek, gdzie krzyżowały się jego ścieżki. Ale musiał zarobić na te pół litra bimbru i zakąskę. Niczym ów starożytny mędrzec nie zamierzał nadwerężać wątłego zdrowia i godzić się na upokorzenie na przykład przy rąbaniu sękatych karp czy kopaniu dołu pod wychodek u któregoś z sąsiadów. Miał pomysł! Ale tylko pomysł i żadnych widoków na jego realizację. Te widoki mogłyby nabrać cech rentownego przedsięwzięcia gdyby... Mames choć trochę śmierdział groszem.
Pieniądz robi pieniądz! O tym Mames wiedział. Szukając jakiegoś rozwiązania nie brał pod uwagę banku, choć góry forsy zamknięte w sejfach przemykały mu przez głowę, gdy nagle, doznał olśnienia! To olśnienie wywołał wrzask mojej babki Marcjanny sztorcujący sąsiada, że naprawiając swój parkan, wkopał słupek w jej działkę o jakieś dwa centymetry. Jeśli już ktoś w okolicy uważany był za zamożnego, to moja babka uchodziła za krezusa. Jednak bez jakichkolwiek szans na to, by ktoś mógł liczyć, że babka uszczknie z tych zasobów choćby grosz, przedtem nie kalkulując, czy się jej to opłaci. Mames wiedział, że to ryzykowne posunięcie bo mógł równie dobrze oberwać kulką po plecach jak i zostać zaproszonym do dołożenia się do ćwiartki! Już od furtki miął w ręku kapitał zakładowy uosobiony w dziesięciozłotowym banknocie. Babka zaprosiła go na ławkę, kazała usiąść, oceniła wkład Mamesa i ile musi dołożyć, żeby było nie tylko na wypełnienie dziur w zębach ale i coś doleciało do brzucha i, gdy saldo się zamykało, sama jak zawsze, narzucając przedtem na siebie mantylkę szparko ruszyła załatwić sprawę. Po opróżnieniu połowy flaszki Mames złożył babce propozycję. Babka długo ważyła pomysł Mamesa, małymi oczkami mierząc we wszystkich kierunkach - i zalety planu, i solidność ewentualnego wspólnika. To ostatnie najmniej ją absorbowało; niechby tylko spróbował ją oszwabić! Na koniec Mames dostał wszelkie pełnomocnictwa, co naturalnie przekładało się na stosowną sumę dla załatwienia pierwszej transakcji a potem się zobaczy. Mames z sobie tylko znaną metodą prowadzenia negocjacji przekonywał posiadaczy szatkownic, by się ich pozbyli, za oto oferowaną sumę złotych polskich. Codziennie przynosił babce kolejną szatkownicę, które babka składała w swoim schowku pod schodami. Mames wykupił szatkownice na Sewerynów, Armii Ludowej, Kwiatowej a nawet z szatkownic ogołocił pobliską Florencję. Płacił dobrze, więc ludzie trochę się dziwiąc, nieopacznie pozbywali się sprzętu niczym Ateńczycy pras za czasów Sokratesa.
Przyszła jesień jak zawsze, a fury wypełnione kapustą codziennie zajeżdżały na Sewerynów. Chłopi wołali: k.....usta prosto z pola! Dopiero gdy korzec kapusty, to akurat na jedną beczkę, znalazł się na podłodze, gospodyni wołała: - Stasiek przynieś szatkownicę! Beczka wyparzona, nogi umyłam, możemy szatkować! Moglibyśmy, gdybyś nie sprzedała wiosną szatkownicy! To pożycz od Gniadów. A ponieważ i Gniadowa pozbyła się tego sprzętu, należało więc szukać dalej. Wkrótce rozniosło się, że jedynym posiadaczem niezbędnego sprzętu jest moja babka! Mames pomagał nosić szatkownice, pilnował terminu zwrotu, nawet inkasował należne za wynajem. Babce zakup kilku szatkownic zwrócił się po tygodniu, a do Bożego Narodzenia nieźle zarobiła, wypłacając Mamesowi umówione trzydzieści procent. W interesach babka była wzorem solidności.
Zacząłem od filozofa, wypadałoby więc i na filozofie zakończyć: i proszę! Starożytny filozof pchnął ku nowym horyzontom rozwój myśli ekonomicznej, a nasz Mames, znany dotąd jako chłopski filozof niczego wprawdzie nie pchał do przodu, jedynie będąc w potrzebie, poszedł po rozum do głowy, co naszym biznesmenom szczerze polecam. Jesień tuż, tuż.
Numer: 2008 38 Autor: Rajmund Giersz
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ