Mamy za sobą tę wielką, sportową imprezę wpasowaną w ordnung chińskiego totalitaryzmu, co owszem, zachwycało tyleż co przygnębiało. Nie my, mali, decydowaliśmy przed laty komu powierzyć organizację tej imprezy, nie my przyznaliśmy zimowe igrzyska Rosji w niedalekiej od Abchazji Soczi, nie my ja cofniemy w świetle agresywnych zapędów byłego Wielkiego Brata w sąsiedniej Gruzji...
Emocje bez szmalu

Ale ja właściwie nie o tym. Ja o sporcie... Zawiedli nas nasi reprezentanci w kilku dyscyplinach i moim zdaniem nie ma się czemu dziwić! Sport wyczynowy u nas, to elitarny skrawek wątłego ruchu sportowego w skali całego kraju. Jeden, dwa lepsze wyniki i, euforia, sponsorzy, reklamy, słowem szmal. A gdzie wysiłek, wytrwałość, a przede wszystkim radość i powszechność uprawiania sportu?
Kiedy ostatni raz w Mińsku Mazowieckim było święto sportu? Ja nie odpowiem, nie wiem, ale pamiętam takie „święta” sprzed lat. Na stadionie z żużlową bieżnią odbywały się konkurencje lekkoatletyczne na których bito powiatowe rekordy w biegach. Na skoczni wzwyż panna Polakówna przy aplauzie i dopingu widzów pokonała 160 centymetrów a Skorek (późniejszy mistrz olimpijski w siatkówce) skoczył dwa metry! Skakano wówczas stylem tzw. nożycowym: plecami do poprzeczki ale równolegle z nią i wymachem jednej nogi w górę jako siły napędowej.
Raz w miesiącu panowie Brzoskwiniewicz, Cichocki, Rawski zapraszali z innych miast zespoły żużlowców. Co to była za frajda! Żużel zasypywał na wirażach nieostrożnych, ryk silników motocykli, atmosfera rywalizacji. A sprzęt? Dziś wywoła to śmiech i podejrzenie, że blaguję, ale jakże drapieżnie wyglądał Zundap czy Ogar Cichockiego i wywołujący politowanie szczuplutki, obok tych „wypasionych”, lśniących motorów, motocykl pana Rawskiego o bodajże stu centymetrach pojemności silnika, ale jakie wzbudzał emocje. Na szosie królował nasz Śpiewak! Byli i inni kolarze na pierwszych czeskich Favoritach, ale gdzie im było do Śpiewaka! To on wygrał pierwszy wyścig Dookoła Mazowsza.
Dzięki temu powszechnemu sprzyjaniu sportowi to właśnie w Mińsku Mazowieckim zobaczyłem z bliska, na mecie wyścigu, właśnie na owej żużlowej bieżni stadionu, takie sławy kolarstwa jak późniejszy zwycięzca Wyścigu Pokoju - Stanisław Królak, bracia Klabińscy (jeden najpierw jeździł w drużynie Polonii Francuskiej), Wrześński, Sałyga i inni. Później się dowiedziałem z gazety, że ten starszy, pochylony pan w sklepiku w nieistniejącym już domu, pan Rawski,(nie żużlowiec) który reperował rowery i u którego można było kupić kulki do łożysk i inne części – był przed wojną cyklistą i ścigał się na trasach między Lwowem a Warszawą.
Pewien jestem jednego - nikt tym żużlowcom, kolarzom, lekkoatletom nie płacił. Po pierwsze, nikomu do głowy nie przychodziła taka forma nagrody, jako uwłaczająca godności sportowca, po drugie - kto miałby wyłożyć jakiś szmal? Owszem, nagrody były. Pamiętam, jak Śpiewakowi wręczono radio „ Pionier”, a drugiemu na mecie kolarską oponę tzw. szytkę. Natomiast żużlowcy, którzy byli właścicielami swoich maszyn, w powszechnej opinii uchodzili za ludzi na tamte czasy jako zamożni, więc zawody organizowali za własne pieniądze. Przejazdy, paliwo, obsługa imprezy i serwis w własnym zakresie a nagrodą były oklaski licznie zgromadzonych mińszczan i smak zwycięstwa, co polecam gorąco i organizatorom, i uczestnikom współczesnych zmagań na arenach sportowych naszego miasta.
Numer: 2008 37 Autor: Rajmund Giersz
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ