W nabierającym rozmachu deszczu, przy donośnym huku salw honorowych oraz pędzących przez Warszawską ciężarówek 88. rocznica Cudu nad Wisłą przebiegła dokładnie tak jak zawsze. Zjawili się wszyscy, którzy zjawić się powinni, powiedziano dokładnie to, co powiedzieć należało, a wezwani na apel polegli stawili się karnie i tłumnie. W ogóle obchody obfitowały w nadprzyrodzone manifestacje, choć trzeba przyznać, że nie wszystkie pokojowo nastawione
Cudne manewry

Repetytorium z historii chyba nie jest tu konieczne. Zresztą jak każdego roku mińszczanom, którzy tego dżdżystego niedzielnego wieczora zjawili się pod pomnikiem Niepodległości zaserwował je w niezmącenie narodowo-sztampowej postaci burmistrz Grzesiak. Uroczystość wespół z Leszkiem Celejem poprowadził Artur Rogowski, a uświetniła – i to także należy już do rutyny – Mińska Mazowieckiego Orkiestra Dęta pod batutą… no właśnie – oto zaskoczenie, pojawia się pierwszy z dobrych duchów, nowy kapelmistrz Marcin Ślązak.
W pałacu, dokąd zmoknięci melomani przyszli na koncert, honory dobrego ducha pełniła jak zawsze promieniście uśmiechnięta dyrektor Markowska, która witała przybyłych w otwartych na oścież drzwiach sali teatralnej. Wielkim nieobecnym był Adam Kwaśnik, który – jak ze smutkiem ogłosił burmistrz Grzesiak – poprosił o zwolnienie go z obowiązków kapelmistrza. Później na galeryjnym bankiecie goście żywo debatowali o powodach tej zaskakującej decyzji i wpływie, jaki bez wątpienia wywrze ona na orkiestrę. Jakiż to duch zapanuje teraz wśród naszych dęciaków? – pytali ostrożnie.
Tym bardziej, że świeży dyrygent zagrał na naszych oczekiwaniach i – mimo wszystko szczęśliwie dla nich – zerwał z narodowo-wyzwoleńczym sztafażem. Mogliśmy w związku z tym usłyszeć to, z czego Orkiestra słynie, czyli wiązanki muzyki filmowej – tym razem kolaż motywów z kolejnych odcinków sagi o agencie 007, przebój Maryli Rodowicz „Niech żyje bal”, zaś z rzeczy ściśle militarnych melodię z nieco już dziś zapomnianego serialu „JAG – wojskowe biuro śledcze”. Przy tej sposobności objawił się nam kolejny dobry duch, a właściwie duszek. Była nim powracająca solistka Kinga Szaniawska, która wykonała nieśmiertelny kawałek Alicji Majewskiej „Być kobietą”. I była nią, och jakże nią była!
Wieczorna feta to jednak tylko czubek góry lodowej. Już od piątku nad solidnymi metafizycznymi fundamentami kolejnej rocznicy Cudu pracowali księża, czego kulminacją była uroczysta msza w kościele NNMP bezpośrednio poprzedzająca pomnikowo-pałacowe manewry. Wszak Matka Boska Hallerowska obchodziła ósme urodziny, a jakby jeszcze tego było mało cała nasza diecezja również Maryi Niezwyciężonej poświęcona. Tak więc stężenie maryjności w tych dniach było bliskie wrzeniu, a Bóg, Honor i Ojczyzna – owa nierozdzielna triada, która od pokoleń rzeźbi polskie dusze – jaśniała niczym jutrzenka.
Proboszczowie, choć rzadko im się to zdarza, mówili jednym głosem. Nawet dziekan Walicki – zazwyczaj chłodny i wyważony – dał się ponieść falom patriotyzmu i w niedzielnym kazaniu kwieciście perorował o obowiązkach prawdziwego Polaka wobec Ojczyzny (koniecznie pisanej dużą literą). Po raz kolejny błogosławiona ingerencja Maryi w zwycięstwo nad bolszewikami została zadekretowana jednogłośnie i uznana niemalże kanonicznie. Inne wyjaśnienie Cudu nie wchodzi w grę. Przypisanie go strategicznemu geniuszowi Piłsudskiego trąci bałwochwalstwem. Bo przecież to nie on, lecz szalony ks. Ignacy Skorupka, który sam jeden z krzyżem rzucił się na wroga, napełnił podupadających moralnie żołnierzy duchem zwycięstwa.
A skoro o wrogach mowa, czas na duchy złe. Przestrzegał przed nimi Leszek Celej. Chodziło mu niestety nie tylko o duchy dawnych bolszewików, które mogą co najwyżej dzwonić łańcuchami, ale także o te całkiem współczesne gnieżdżące się na Wschodzie, które choć od tamtych się odcinają, w zadziwiająco podobny sposób robią „porządek” w Gruzji. Rzeczywiście jakoś ciężko odwrócić się od tego plecami – zwłaszcza w kontekście cudownego zwycięstwa, które po latach czerwonego podduszania tak hucznie dziś obchodzimy.
Mieliśmy sporo szczęścia – to fakt. Szkoda, że Gruzinom się tak nie pofarciło. Może za mało gorliwie się modlą? A może brakuje wśród nich drugiego Skorupki?
Numer: 2008 34 Autor: Marcin Królik, fot. J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ