W Latowiczu

Wbrew obawom władz gminy oraz rolników, z niepokojem śledzących prognozy pogody i obawiających się suszy, tegoroczne zbiory były udane. Są bowiem – jak podczas niedzielnych dożynek parafialnych podkreślił proboszcz ks. Wojciech Zdun – lata urodzaju i lata chude. Latowiczowi, mimo trudności Bóg, a zwłaszcza czuwająca nad polami Matka Boska Latowicka, nie poskąpili błogosławieństwa

Chleby z duszą

W Latowiczu / Chleby z duszą

Delegacje z dwunastu okolicznych wsi zaczęły zbierać się przed kościołem św. Walentego już przed południem. Przyniesione przez nich, jako dziękczynny dar, wieńce dożynkowe miały imponujące rozmiary, zaś najciekawszy był ten z samego Latowicza – upleciony w kształcie ryby. Jego symbolika nie pozostawiała wątpliwości. To znak przynależności do Chrystusa, a jednocześnie skierowane do nas wszystkich pytanie, czy nadal jesteśmy Jego uczniami, czy chcemy nimi być?
Przy akompaniamencie orkiestry pod batutą organisty Andrzeja Osiaka procesja, śpiewając pieśni maryjne, przeszła pod pomnik Stanisława Kostki, gdzie najpierw odbyła się polowa msza, a następnie prezentacje poszczególnych wsi. Współorganizatorem uroczystości oprócz Latowicza było Borowie, którego władze w zastępstwie nieobecnego wójta Wiesława Gąski reprezentowała sekretarz Marta Serzysko.  Po liturgii wszyscy oficjele na czele z latowickim wójtem Bogdanem Świątek-Górskim ruszyli między gości, aby podzielić się z nimi latosim chlebem.
Upieczony na węglu i liściu chrzanu ze zbóż zżętych podczas tegorocznych żniw zawierał w sobie kwintesencję ich urodzaju, choć za sprawą kazania ks. Zduna umiłowany, otaczany najwyższym szacunkiem, uświęcony i wyniesiony na piedestał, nie był jedyną kulinarną atrakcją popołudnia. W rozpiętym obok sceny-ołtarza namiocie można było skosztować jednego z latowickich specjałów – pasty ze smalcu i czosnku.
Proboszcz sprawdził się nie tylko jako kaznodzieja, obrońca patriotyzmu i tradycji oraz piewca chlebowych smaków, lecz również jako konferansjer. Wspólnie z Anetą Chodzyńską zapowiadał kolejne delegacje, które – jak przystało na prawdziwe dożynki – ze swojską szczerością, ludową swadą i folklorystycznym zacięciem odśpiewały przygotowany specjalnie na ten dzień repertuar. W kilku zespołach wystąpili lokalni radni i sołtysi, co – jak zauważyła Chodzyńska – stanowi doskonałą sposobność, aby poznać ich bliżej oraz ujrzeć od innej, nieurzędniczej strony.
Słuchając tych dwunastu występów można było zanurzyć się w zdrowych nurtach potoku kultury rustykalnej i doznać przyjemnego złudzenia powrotu do korzeni, ale nade wszystko – i to chyba stanowiło ich główną wartość – dokonać wnikliwej wiwisekcji wiejskiej duszy Anno Domini 2008. A w duszy tej dzieje się sporo, jest ona – by tak rzec – areną walki sprzeczności, na której bezustannie ściera się tradycja niosąca na swym sztandarze nieśmiertelną Maryję Pannę oraz odpychająca współczesność.
W skromniutkim, bo złożonym z jednej przyśpiewki recitalu Kamionka bezpardonowo – acz lekko – wyszydziła nasze stosunki z Ameryką. Wężyczyn z sołtys Lidią Sabak skocznie i gorzko rozprawił się z dopłatami unijnymi. Redzyńskie – tu także swoje umiejętności wokalne zaprezentowała sołtys Irena Szaniawska – wyraziły tęsknotę za utraconym ładem społecznym i upomniały się o szarganą godność rolnika. Laliny lamentowały nad upadkiem obyczajów, a gospodarze dożynek we wzruszającej, nostalgicznej piosence „Chatka mała” przemówili do tych wszystkich, którzy porzucili ziemię ojczystą.
Tak więc, mimo dobrych plonów, nie było zanadto do śmiechu. Może z wyjątkiem Iwowego, które dało krotochwilną satyrę na sąsiedzkie stosunki oraz Dębego Wielkiego Małego, które weszło na estradę z akordeonem i zagrało soczystą poleczkę na rozruszanie księdza dobrodzieja. Rozczarowali się ci, którzy liczyli na ogłoszenie najładniejszych wieńców. Z uwagi na – jak to żartobliwie ujęła Chodzyńska – brak sponsora wszystkie dwanaście dostały równorzędne wyróżnienia.
Po dożynkach wieńce przy dźwiękach marsza przeniesiono do kościoła. Za tydzień pojadą do Siennicy. Czy tam również pod skocznymi tonami zakiełkuje gorycz? Wszak nawet jeśli Niepokalana nie żałuje promieni – praca na wsi to nie bajka – jak śpiewały Iwowianki.
– Quo vadis, wsi? – zaczepnie pytała upleciona z płodów ziemi latowicka ryba.

Numer: 2008 34   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *