Mińsk Mazowiecki mieszkaniowy

Mieszkańcy kamienicy przy Starym Rynku 3 już pół roku żyją bez wody. Zostali jej pozbawieni przez obecnego właściciela budynku, Stanisława Wójcika, który w zeszłym roku odkupił go od Katarzyny Skrzyńskiej. Mimo iż Wójcik w żaden sposób nie wyjaśnił ani nie uzasadnił motywów swego postępowania, dla poszkodowanych przez niego rodzin rzecz jest prosta – chce ich wykurzyć i nie musieć przy tym zapewniać mieszkań zastępczych

Od ściany do ściany

Mińsk Mazowiecki mieszkaniowy / Od ściany do ściany

Bolesław Brzeziński wspomina poprzednią gospodynię jak najlepiej. Dobra kobieta, dbała o dom, remonty załatwiała, wpadła, pogadała, spytała o zdrowie. Niestety któregoś dnia zjawiła się z aparatem, obfotografowała wszystkie mieszkania, a w niedługi czas później lokatorzy dowiedzieli się, że należą już do kogoś innego. Nowy nabywca – miły starszy człowiek, jak opisuje go pan Bolesław – niestety zmarł po trzech miesiącach, a jego własność przeszła na żonę i syna. I właśnie wtedy zaczął się koszmar.
W styczniu otrzymali od pełnomocnika prawnego Wójcików, mec. Jacka Tokarskiego z Warszawy, pismo nakazujące im opuszczenie zajmowanych mieszkań, z których korzystają „bezumownie i bezprawnie”. Ponadto – jak odnotował przedstawiciel Wójcików – ekspertyza rzeczoznawcy budowlanego nie pozostawia wątpliwości, iż dalsze użytkowanie budynku zagraża zdrowiu i życiu. Z tą opinią nikt nie polemizuje – kamienica jest napęczniała od wilgoci, schody i poręcze są miękkie, posadzki się zapadają, tynk obłazi, strop cieknie na potęgę, a przy każdym gwałtowniejszym podmuchu całość dygoce jak galareta. Tylko dokąd się wynieść?
Brzezińscy są starzy i schorowani – pan Bolesław cierpi na cukrzycę, a jego żona ma przyznaną grupę inwalidzką. Gdyby mieli dokąd pójść, wyprowadziliby się nawet zaraz. Podobnie mieszkająca tu już ponad pół wieku 77 letnia pani Dąbrowska i jej 30 letni wnuczek rencista. Koteccy (nazwisko zmienione na prośbę rodziny) wpakowali w swoje mieszkanie kupę forsy – trzeba przecież jakoś żyć, nawet w takich podłych warunkach – i choćby z tego względu gdyby mieli się wynieść to na pewno nie do baraków, a na własne mieszkanie ich nie stać. Tak więc wszyscy zostali. Co na to Wójcik? Nie bawił się więcej w pisma, zakręcił wodę.
Na kuriozum zakrawa fakt, że nikt nie zna jego adresu ani numeru, gdyż zabronił dostępu do danych. Miał w pobliżu sklep odzieżowy, lecz ekspedientki poproszone przez mieszkańców o pomoc odmówiły – zagroził, że jeśli ujawnią kontakt, wyrzuci je. Ani on ani jego matka się nie pokazują, w związku z czym lokatorzy nie płacą czynszu. Wodę noszą z hydrantu przy Kościelnej, kąpią się u rodzin. W dwóch zbiorczych łazienkach zalęgło się robactwo i szczury. Nie sposób ich wytruć – na miejsce zgładzonych natychmiast pojawiają się kolejne. Na myśl o zimie pani Koteckiej do oczu napływają łzy. Jako jedyni w budynku mają centralne ogrzewanie, więc są uzależnieni od wody, której nie ma.
Czy naprawdę nic nie da się zrobić?
- Żona chodziła do burmistrza – mówi pan Bolesław – ale on powiedział jej, że skoro to jest prywatna własność, to miastu nic do tego.
- My dostaliśmy to mieszkanie w czasach, gdy kamienica należała do miasta – żali się Kotecka – więc to miasto powinno nam zapewnić lokal zastępczy. Ale burmistrz Grzesiak nawet nie chce z nami rozmawiać. Wyprasza nas z gabinetu. Jest zbyt zajęty przecinaniem wstęg, żeby przejmować się losem zwykłych ludzi. Tylko że swoim protegowanym to mieszkania jakoś załatwił. Myśmy proponowali, że jak będzie trzeba to dopłacimy, ale on na to, że tak się nie robi.
- Któregoś razu – dodaje jej syn – była straszna ulewa, a u nas na korytarzu sterczą nagie kable, więc baliśmy się, że wybuchnie pożar. Następnego dnia poleciałem do urzędu miasta, chciałem, żeby tu przyszedł, zobaczył… Ale gdzie tam – wyrzucił mnie.
I tak każda ze stron tego klinczu przerzuca ich drugiej, gestem Piłata umywając ręce. A im oprócz wilgoci, szczurów i lęku przed zarazkami najbardziej dokucza wstyd, że na początku XXI wieku w mieście, które podobno się prężnie rozwija, żyją jak hinduscy pariasi. Boli ich myślenie brzydzących się tu zajrzeć ludzi, że w takim zapomnianym przez Boga miejscu może żyć tylko społeczny margines. Oni nie są żadnym marginesem, a ich jedyną „zbrodnią” jest brak wypchanych portfeli.
- Ja już w nic nie wierzę, w nic – konstatuje gorzko Kotecka.
Pan Bolesław w zadumie patrzy niedowidzącymi, skrytymi za szkłami ciemnych okularów oczami na zieleń drzew.
- My zostaniemy tu do końca, dopóki się nie zawali – mówi łykając żal.

Numer: 2008 33   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *