Mińsk Mazowiecki komercyjny

Gorące piątkowe popołudnie, zbieg Kazikowskiego i Konstytucji 3 Maja. Ludzie wracają do domów, myśląc już tylko o weekendzie, który właśnie się zaczął. Nagle zaczepia ich elegancki mężczyzna w ciemnym garniturze z przewieszoną przez ramię skórzaną lub skóropodobną teczką. Obok niego stoi filigranowa dziewczyna o ładnym uśmiechu i otwartym, bystrym spojrzeniu

Prawdziwa okazja

Mińsk Mazowiecki komercyjny / Prawdziwa okazja

Mężczyzna wyciąga rękę w geście powitania.
– Dzień dobry, mam na imię Ł. - przedstawia się układnie - a to jest moja asystentka R. Czy zechce pan poświęcić nam kilka chwil?
Zatrzymujesz się, choć prawdę mówiąc nie umiesz wyjaśnić, dlaczego to zrobiłeś. Już wiesz z kim masz do czynienia. Lubią o sobie mówić – agenci sprzedaży bezpośredniej, choć w istocie pod tym nowocześnie brzmiącym eufemizmem z marketingowej nomenklatury kryje się zwykły domokrążca, a właściwie jego nowa odmiana, ulicokrążca. Oni coraz rzadziej pukają do drzwi. W przestrzeni publicznej czują się znacznie pewniej, mają równe szanse, trudniej się im wymknąć.
– Chcielibyśmy zapytać – podejmuje uprzejmie Ł. – który z dwóch francuskich zapachów, jakie zaraz panu zaprezentujemy, bardziej się panu spodoba?
Rozsądek każe ci ich wyminąć, ale skoro już nawiązali z tobą kontakt werbalny, jakoś tak łyso teraz udać, że masz ich w nosie, więc chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) podejmujesz grę. Asystentka prosi, abyś wystawił obie dłonie, a Ł wyciąga ze swojej magicznej teczki dwa flakoniki i psika twoje nadgarstki. Wąchasz, zaciągasz się, smakujesz i…
– Ten – mówisz, pokazując na prawy nadgarstek.
– Doskonały wybór – chwali cię Ł. – A czy wobec tego uważa pan, że ten zapach jest wart 180 złotych?
– Szczerze? – pytasz, zaciskając z lekka szczęki.
– Wyłącznie.
– Uważam, że nie – mówisz zgodnie z prawdą.
– Dziękujemy za szczerość – oznajmia Ł. niezmiennie przyjazny i asertywny. – Za to otrzyma pan od nas ten właśnie zapach.
Jego wypielęgnowana ręka nurkuje w przepaściach teczki i wydobywa szare pudełeczko, a ty chyba wiedziony pierwotnym odruchem chwytania bierzesz je od niego i dopiero wówczas orientujesz się, że oto znalazłeś się na prostej drodze do podpisania cyrografu.
– A w ramach promocji dorzucamy jeszcze drugi.
Tym razem twoja odziedziczona po małpich przodkach chwytliwość zagarnia czarne pudełeczko.
– Nie za 180 ani nawet za 100, lecz za jedyne – tu Ł. robi dramatyczną pauzę, po czym obwieszcza – 35 złotych! Musi pan tylko zobowiązać się, że zareklamuje nas pan swoim znajomym.
W tym momencie wydarza się cud. Twój imperatyw bierze górę. Oddajesz zbitemu z pantałyku Ł. oba pudełeczka i oświadczasz, że nie zajmujesz się reklamą. Potem odchodzisz ogromnie z siebie rad i moralnie zaspokojony – zupełnie jak wtedy, gdy zdarza ci się wrzucić żebrzącemu monetę do kubeczka. Mieli cię za zwykły target, co to połasi się na każdą błyskotkę, a ty okazałeś się dzieckiem gwiazd. Pokonałeś wstrętnego demona marketingu bezpośredniego.
Z przeciwnej strony ulicy obserwujesz jak tych dwoje łowi kolejne targety i jak odchodzą od nich „uszczęśliwione” pudełeczkami, za które zapłaciły jedyne 35 złotych plus obietnica zareklamowania znajomym.
–Tak naprawdę to teraz już nie wiem, dlaczego to kupiłam – mówi zagadnięta przez ciebie dziewczyna.
– Nie umiałem im odmówić – skarży się starszy mężczyzna.
– Będzie w sam raz na prezent – pociesza się inny mężczyzna. – Za taką cenę? Prawdziwa okazja, nie?
Tak, prawdziwa okazja.

Numer: 2008 31   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *