Nie święci garnki lepią, a hobbystą może zostać każdy z nas. Wystarczy jakiś bakcyl, jakaś miłość... Iwona i Jarek Kordalewscy mieszkają i pracują w Warszawie, ale wystawę swych grających antyków urządzili w Dobrem, na strychu biblioteki i domu kultury, gdzie na co dzień działają miłośnicy dobrzańskiej ziemi
Magia radia

Stary odbiornik radiowy to nie igła w stogu siana. Jeszcze ich sporo na strychach, ale leżą tam bez pamięci i bez duszy. Bo radioodbiornik ma wtedy duszę, gdy gra. Jeszcze do niedawna duże radio w mieszkaniu było meblem, nieraz dość ekskluzywnym. Dziś jest tylko jednym z podrzędnych elementów domowych multimediów, wśród których dominuje telewizor i komputer.
Jak więc ocalić czar dawnych lat? Jarosław Kordalewski jest z wykształcenia elektronikiem i wnętrze radiowej skrzynki zna od podszewki. Dlatego jego eksponaty są żywe, mrugają swoimi magicznymi oczami i szemrzą jak górski potok podczas strojenia na odbiór pożądanej rozgłośni.
Obudowami zajmuje się Iwona – żona Jarka, przywracając im dawny blask. Często znajdują odbiorniki prawie w stanie idealnym, ale jeszcze częściej aparaty przypominają bezużyteczny złom. Renowacja wymaga nie tylko fachowości (drewno trudno się odnawia), ale przede wszystkim cierpliwości.
I tak od 5 lat Kordalewscy ocalają radiowe zabytki. W kolekcji mają ich już 70 sztuk, a kolejne czekają na ożywienie. Należą do ekskluzywnej grupy 30 radiowych kolekcjonerów w Polsce i choć do najbogatszego krakowianina (1200 eksponatów) jeszcze im daleko, nie mają manii ilości. Zależy im na jakości, a przez fakt, że każde radio jest dziełem ich rąk powoduje, że traktują je jak gromadkę dzieci.
O radiu i jego odbiornikach pan Jarek może opowiadać godzinami. W biblii na początku było SŁOWO, u Przybyszewskiego – CHUĆ, a dla Kordalewskiego – RADIO.
Na początku, czyli od listopada 1920 roku, kiedy to zaczęła nadawać pierwsza radiostacja w amerykańskim Pittsburghu. Pierwsza w Europie Moskwa zaczęła siać propagandę w 1922 roku, a Warszawa oficjalnie odezwała się dopiero 18 kwietnia 1926 roku, choć próby trwały od dwóch lat.
Sygnał radiowy to nie wszystko, trzeba było mieć sprzęt do jego odbioru. Pierwsze odbiorniki w niczym nie przypominają późniejszych – lampowych, a bardziej dzisiejsze odtwarzacze ze słuchawkami. Ale to dzięki detefonom, które wraz z anteną kosztowały tylko 33 zł plus abonament za 1 zł, nastąpiła masowa radiofonizacja Polski. Do 1939 roku na 1,5 mln abonentów co trzeci słuchał radia przez słuchawki kryształkowego detektora.
Lata międzywojenne to dla radia czasy i romantyczne, i wielkie. To dzięki 280-metrowemu masztowi w Raszynie i fali o długości 1339 m (224 kHz) Warszawa I była najsilniejszą radiostacją w Europie słyszaną z odległości 4 tys. km – od Uralu po Atlantyk.
Wtedy to prowizoryczne detefony zostały wyparte przez odbiorniki lampowe. W Polsce zaczęto je produkować po 1930 roku – od Echa za 175 zł po ekskluzywnego Olympica za 750 zł, tj. za pięć pensji nauczycielskich. Średnio radioodbiorniki lampowe przed wojną kosztowały od 100 do 400 złotych w zależności od liczby lamp i jakości głośników. Miały też piękne nazwy – Matador, Pionier, Cezar, Milano czy Capri.
Najstarszym odbiornikiem w zbiorze Kordalewskich jest Aga z 1945 roku na szwedzkiej licencji. Mają Beethovena prod. NRD od 1953 roku, diorowskiego Juhasa, Lotosa, serię Mazurów (także w wersji ekskluzywnej, Pionierów z lat 50. i 60. oraz takie maskotki jak Polonez, Preludium, Promyk, Ramona, Sonatina, Stolica czy kobieca Szarotka, która w 1961 roku kosztowała 1050 zł. Tylko pozazdrościć im urody, a gdy do tego dodamy światło lamp na ścianie i niepowtarzalny ton głośników, można się zachwycić, a nawet zakochać. Tym bardziej, że era odbiorników lampowych o niespotykanym (jak na PRL) desingu to młodość dzisiejszych 50-60 latków. Radio wtedy czarowało nie słabiej od dzisiejszych komórek i było silniejszym nałogiem od współczesnego internetu.
Nic dziwnego, że goście Iwony i Jarosława Kordalewskich wyszli z radiowej galerii nieco oszołomieni, jak po dawce czarownego narkotyku sprzed pół wieku.
A gdy ktoś po przeczytaniu tego reportażu pójdzie na strych i wyciągnie jakiegoś Pioniera czy Poloneza z gramofonem, niech się nie wstydzi. Wystarczy trochę chęci, by wrócić do lat młodości i mieć w domu nietuzinkowy mebel z duszą.
Numer: 2008 30 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ