Drodzy Czytelnicy

Tuż przy mińskich Łazienkach świeci w słońcu rozdarty konar wielkiego drzewa. Wygląda żałośnie, ale też groźnie i poetycko. Wszystko zależy od naszej wrażliwości na niszczycielską moc natury, która ostatnio nas wcale nie oszczędza. Jak nie susza – to tropikalne burze, jak nie tumany kurzu – to uliczne powodzie i tak wkoło Macieju. Nie trzeba nawet w sezonie ogórkowym wymyślać krwiożerczej paskudy, bo i tak nie ma medialnej nudy

Znaki boskie i ludzkie

Drodzy Czytelnicy / Znaki boskie i ludzkie

W piątek po południu było szczególnie wesoło. Nagle zrobiło się ciemno, a nad miastem zawisła ściana deszczu. Pomagał jej wiatr, siejąc na ulicach parasolowy popłoch. Nie mniejszy strach zapanował wśród starych, niczym nieosłoniętych drzew. Ile z nich nie wytrzymało tej nawałnicy? Marek Wróbel z PSP komunikuje, że strażacy interweniowali od 12 do 22 aż 21 razy, w tym 13 wyjazdów dotyczyło przewróconych przez wiatr drzew i oberwanych konarów, które zagrażały obiektom i szlakom komunikacyjnym. Tylko 5 interwencji dotyczyło Mińska, ale wystarczyło przejść w sobotę przez park miejski, czy w okolicach dworca PKS, by zauważyć, że wiatrołomów było znacznie więcej. Wiatr nie oszczędził nawet lipy na cmentarzu osłaniającej niedawno odnowiony pomnik hrabiny Żełtobruchow. Wiatr to mało powiedziane, to było tornado o średnicy co najmniej kilometra i aż dziw, że nie było ofiar w ludziach. Nie było nawet wypadków, co jest normą podczas normalnych warunków atmosferycznych.
Tak to jest, że gdy szaleje pogoda, my jesteśmy czujni niczym nasi przodkowie, wierzący w wielką moc bóstw gotowych nas ukarać, nawet za złe o nich myśli.
To były znaki boskie udowadniające niedowiarkom i technokratom, że nikt nie jest w stanie przeszkodzić naturze w dziele zniszczenia i samouzdrawiania.
A gdzie znaki ludzkie? O, tych jest znacznie więcej, by chociaż ilością dorównać boskim.
Czasami pachną lenistwem, czasem szalbierstwem lub zbytnią asekuracją. Tak w minioną niedzielę postąpił Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej z Warszawy, który uznał, że ze względów pogodowych nie zaryzykuje przyjazdu do Mińska Mazowieckiego odkrytego autobusu, bo... nie ma czym zabezpieczyć kabrioletu przed deszczem. Widocznie pamiętał piątkową burzę i obleciał go strach, choć w niedzielę pogoda była iście wycieczkowa. Organizatorzy z TPMM ratowali sytuację smsami do znajomych i prasy, ale i tak wielu mińszczan pocałowało bramę muzeum z przeprosinową kartką.
- Co tam przejażdżka, mój Ciechocinek zamknięty – szepnęła zza pleców srebrnowłosa dama.
- Jaki Ciechocinek, skoro pani spaceruje po Mińsku? – nie wytrzymałem.
- A tu, za tą bramą jest Ciechocinek – pokazała na Fontanę i otaczające ją ławki.
Rzeczywiście, dopiero teraz uprzytomniłem sobie, że teren przed muzeum wygląda jak uzdrowiskowy azyl. Woda, zieleń, alejki, ławki... No i ta nowa kawarnia „Witraż”. Az się chce do niej zajrzeć, a na tarasie – zatańczyć jak w prawdziwym Ciechocinku. A do tego całkiem za darmo, co może się zdarzyć właśnie w Mińsku. To już nie dary boskie czy ludzkie, a znaki nowych czasów, które kreują wciąż młodzi sercem i wyobraźnią ludzie.
Życzę państwu miłych urlopów. Nawet nad Srebrną, choć ta ani szumi, ani wabi barwą czy zapachem. Ale ona wraz z parkowymi wiatrołomami jest nasza, jak ten przedmuzealny Ciechocinek.

Numer: 2008 28   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *