Gdy przed kilkoma laty miński PUP inicjował targi pracy, w powiecie mieliśmy ponad 8 tysięcy bezrobotnych. Teraz jest ich o połowę mniej, a rynek pracodawcy zmienił się w dyktat najemników. Czy rzeczywiście w takiej sytuacji targi pracy mają jeszcze sens i komu tak naprawdę mogą pomóc?
Chłopy, do roboty

Na początku kwietnia br. liczba bezrobotnych spadła do 4 310 osób, wśród których było mniej, bo tylko 2 063 kobiet (47%). Nadal przeważają mieszkańcy wsi (2 352 - 55%) i długotrwale pozbawieni pracy, lub - jak twierdzą znawcy - uchylający się od pracy, których jest w powiecie aż 2 610 osób (ponad 60%). Co ciekawe, w grupie pow. 50 lat też brylują mężczyźni - 1 118 (382 kobiet), którym też nie chciało się zdobyć kwalifikacji zawodowych (1 503 / 688) i - co trudniejsze - matury (2 716 / 2 073). Również, i to aż w dwukrotnie wyższym stosunku (698 / 352), mamy bezrobotnych mężczyzn do 25 lat niż ich równolatek.
Podobny marazm lub lenistwo opanowały brzydką płeć na wsi, gdzie na już wspomnianą liczbę 2 352 osób stosunek bezrobotnych mężczyzn do kobiet wynosi 1 265 do 1 087.
Teoria o uciążliwych leniach sprawdza się szczególnie przy spadającej populacji ludzi niepracujących. Jednak jak ją pogodzić z faktami, że spośród 4 310 osób aż 3 511 (81%) gdzieś wcześniej pracowało, a tylko 800 podało, że nie miało do roboty ani krzty szczęścia.
Oni na pewno nie przyszli do budynku Macierzanki, by choć przyjrzeć się atrakcyjnym ofertom w gablotach i bezpośrednim - wprost od przedstawicieli, a nawet właścicieli firm i instytucji. Na korytarzach i w sali sportowej szkoły przy ul. Pięknej było ich aż 39, w tym najwięksi pracodawcy na mińskim rynku handlowo-usługowym jak ZNTK, Harper Hygienics, Poczta Polska, Ogród i Dom, policja, McDonalds, MarcPol, FUD, PBDiM, Myrra czy garwoliński Avon.
Wszyscy potrzebują konkretnych specjalistów, przeważnie w zawodach, które wyssała z rynku emigracja zarobkowa. Wprawdzie wielu już wraca - często z pieniędzmi lub do rodzin, które nie wytrzymały próby rozłąki - ale to jeszcze nie oni gromadzili się przy stoiskach drobnych i średnich firm. Właśnie teraz ich właściciele cierpią na chroniczny brak rąk do pracy. Zatrudniają więc rodziny, by nie stracić zdobytych klientów, wciąż czekając na chociażby stażystów czy praktykantów.
Wielkość ogłoszeń o pracę w naszym tygodniku wyraźnie świadczy, jak chłonny jest dziś rynek pracodawców, którzy - by dostatecznie zachęcić kandydatów - podają gwarantowane zarobki.
Od razu chętni mogli się zatrudnić w Iknecie, Media-Techu, Skropolu, Luxie, Avencie, Fordonie, piekarni Dawiel w Wielgolesie, grębiszewskim Tir-eście czy Lubo-Agro w Lubominie i GS w Halinowie. Nauczycieli zawodu potrzebuje „na gwałt” mińskie Centrum Kształcenia Praktycznego, a kandydatów na zawodowych żołnierzy werbowała Wojskowa Komenda Uzupełnień, oferując gamę szkół podoficerskich i oficerskich.
Poziom wizualny boksów potencjalnych pracodawców był różny - od kilku kartek z ofertami na stoliku i ścianach do prezentacji firmy na ekranach laptopów, gadżetów i innych słodkich zachęt. Uśmiech pań-kadrówek tez był nie bez znaczenia, ale i tak do zainteresowanych najbardziej przemawiały przyszłe zarobki. Weryfikowali też między sobą opinie o firmach, by - jak twierdzili - nie denuncjować ich później do Państwowej Inspekcji Pracy, która również otworzyła w Macierzance swój kram doradczy.
Czy rzeczywiście czterdziestka firm biorących udział w targach pracy to czołówka najbardziej cierpiących na brak pracowników?
Na pewno nie, ponieważ większość szuka najemników własnymi sposobami, a najskuteczniejszym są - jak stwierdza wielu przedsiębiorców - ogłoszenia prasowe, i to w tygodniku Co słychać?. To nie kryptoreklama, a fakty, o czym łatwo się przekonać, patrząc na nasze ogłoszenia drobne, których jest coraz więcej. Także tych z mińskiego pośredniaka, dzięki któremu możemy się wesprzeć stażystami.
Dziękujemy za zaufanie i zapraszamy do lektury, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nas spotka pracownicze szczęście.
Numer: 2008 17 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ