Pomimo iż życie nie raz zmuszało Szabolcsa Szilagyiego do zakładania garnituru, zdecydowanie lepiej czuje się w dżinsach, kraciastej koszuli i kowbojskim kapeluszu. Z niejednego pieca jadł chleb – był dziennikarzem, dyplomatą, wykładowcą, autorem poradników dla sekretarek i… muzykiem bluesowym. Urodził się na Węgrzech, od dziesięciu lat jest obywatelem Polski, a od czternastu należy do kapituły Orderu Uśmiechu
Węgier po polsku
Podczas gdy skonsternowani słuchacze MUTW zastanawiali się, kiedy przyjdzie tłumacz, ich gość przemówił wyśmienitą polszczyzną. Przepraszając za ewentualne błędy, usprawiedliwił się, że z językiem polskim ma styczność dopiero od pięćdziesięciu jeden lat. Dwukrotnie pełnił w naszym kraju funkcję attache kulturalnego i prasowego oraz był korespondentem węgierskiego radia i telewizji, a później także BBC. O swojej polskości powiedział żartobliwie:
- Polak Węgier dwa bratanki, więc w pewnym sensie jestem schizofrenem, bo kocham własnego krewnego, który na dokładkę jest mną.
Jego biografia to – jak wyznał – w najczystszej postaci potwierdzenie starego chińskiego powiedzenia: „Obyś żył w ciekawych czasach.” Urodził się w 1942 roku w Oradei. Gdy miał dwa lata, burmistrz oświadczył jego rodzicom, że jeśli natychmiast nie wyniosą się z miasta, zostaną przymusowo mianowani obywatelami rumuńskimi. Opuścili dom w nocy z jedną walizką. Ich pociąg przed dwa tygodnie przebijał się przez tereny ogarnięte ciężkimi walkami, aż w końcu dotarł nad Balaton, gdzie Szilagyi spędził dzieciństwo. Polityka sterowała jego losami właściwie już od początku, choć nigdy nie znalazł się w środku władzy. Raczej oscylował w jej półcieniu.
- Jako korespondent oglądałem wszystko troszkę z boku. W stanie wojennym, kiedy ganialiśmy z kamerą po ulicach, oczy szczypały mnie od gazu łzawiącego, ale nigdy nie znalazłem się w samym epicentrum wydarzeń. A praca w dyplomacji? Cóż, było to pięć najnudniejszych lat w moim życiu.
Z Polską pierwszy raz zetknął się jako piętnastolatek, kiedy spędzał wakacje na Mazurach. Zakochał się w dziewczynie z Katowic, więc przynajmniej raz w roku po prostu musiał tu przyjechać. Dziewczyna, jak to bywa z większością młodzieńczych miłości, odpłynęła w siną dal, ale Polska została. Została też znajomość języka, dzięki której co rusz wynajmowano go jako tłumacza.
Wszystkie te przygody jednak bledną wobec muzyki. Szabolcs Szilagyi uczył się gry na skrzypcach i pianinie od najmłodszych lat i nawet miał epizod z orkiestrą, ale to blues pomógł mu odnaleźć właściwy ton. Wprawdzie na harmonijce ustnej grał od trzynastego roku życia, lecz dopiero gdy wykryto u niego astmę i dowiedział się, że może ona pomóc w jej przezwyciężeniu, wsiąkł na dobre. Jest posiadaczem kolekcji osiemdziesięciu harmonijek ustnych, z których aż dwadzieścia przyniósł na spotkanie. Regularnie grywa między innymi z liderem Nocnej Zmiany Bluesa- Sławkiem Wierzchowskim uważanym za polskiego bluesmana numer jeden.
Słuchaczom MUTW zaserwował bardzo obszerny wykład o historii i różnych rodzajach harmonijek. Ich początki, jak się okazało, sięgają starożytnych Chin, gdzie już trzy tysiące lat temu wynaleziono instrument dęty o nazwie szeng uważany za bezpośredniego przodka dzisiejszego oręża bluesmanów, jazzmanów i wykonawców country. Pierwszą harmonijkę w kształcie, jaki znamy dziś, wyprodukował Niemiec - Mathias Hohner, który założył istniejącą nadal firmę czczoną przez harmonijkarzy z całego świata co najmniej tak jak Omega czy Citizen przez miłośników zegarków.
A ponieważ wykład o muzyce pozbawiony prezentacji były zaledwie suchą teorią, pan Szilagyi sięgnął po swoje precjoza i... popłynęły ochoczo podchwycone przez publiczność polskie ludowe melodie i standardy jazzowe. Nie zabrakło też ognistego węgierskiego czardasza.
Numer: 2008 17 Autor: Marcin Królik
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ