Mińsk Mazowiecki w Mińsku

Mińsk Mazowiecki to miasto, o którym słyszał bodaj każdy Białorusin wybierający się na Zachód. Być może właśnie dlatego na zeszłoroczny festiwal Rock In Mińsk napłynęło także kilka zgłoszeń z Białorusi. W efekcie Stowarzyszenie Niezależna Inicjatywa Kulturalna wpadło na pomysł zorganizowania odrębnego koncertu dla muzyków zza naszej wschodniej granicy. Zagrali 11 kwietnia w kinie Światowid

Pogo zza Buga

Mińsk Mazowiecki w Mińsku / Pogo zza Buga

Ostatnie próby za zamkniętymi drzwiami dawały przedsmak tego, co miało się dziać przez najbliższe trzy godziny. W tłumie oczekujących na wejście do sali co rusz przewijały się rozmowy o Łukaszence i drastycznych ograniczeniach swobód obywatelskich, jakie zafundował swoim rodakom, spychając Białoruś w żelazne objęcia dyktatury. Prezes NIK, Jacek Bieliński jednak zastrzegł, że impreza nie będzie mieć wydźwięku politycznego, a zespoły nie zamierzają wygłaszać żadnych manifestów. Tego wieczoru miała się liczyć wyłącznie muzyka i dobra zabawa.
Jako pierwszy wystąpił Andrej Karpowić – założyciel i wokalista zespołu Parason, pierwszej u naszych wschodnich sąsiadów grupy dance-punkowej. Wraz z nim chcąc nie chcąc na scenę wdarł się duch polityki. Karpowić jest w swoim kraju artystą zakazanym, zaś jego kapela ma – jak wyjaśnił Bieliński – definitywny ban koncertowy za występy na demonstracjach poparcia dla Aleksandra Milinkiewicza. Władze oficjalnie uznały go za opozycjonistę i zakazały opuszczać kraj, ale szczęśliwym trafem dosłownie na kilka godzin przed wydaniem zakazu znalazł się w Warszawie, gdzie obecnie mieszka. Andrej to ktoś w rodzaju nowoczesnego trubadura, toteż podczas występu zaserwował kilka kawałków łączących rockowy pazur z finezyjną subtelnością brzmienia. Wykonał m. in. nader oryginalny, dwujęzyczny (angielsko-białoruski) cover przeboju „Another Brick In the Wall” Floydów. Słuchaczy ujął też humorem i otwartością. Nie wyglądał bynajmniej na wroga publicznego.
Potem zrobiło się naprawdę ostro. Grupa Onegin z Brześcia dokonała hardcorowego zamachu na bębenki uszne publiczności. Lider zespołu, Oleg Stepaniuk, rzucił przyjęte entuzjastycznym rykiem hasło do rozpierniczenia tego piątku. Następnie uderzył w struny gitary i otworzył się wulkaniczny krater. Część starszych słuchaczy – bo i tacy przyszli - licząc zapewne na coś bardziej tradycyjnego, nie wytrzymała ciężkich riffów, od których aż zawibrowała posadzka. Natomiast kilkoro młodych, którzy poczuli klimat, ruszyło pod scenę i zaczęło się rytmiczne pogo.
Wybuchowy kurs utrzymali ostatni wykonawcy – zespół IQ48, obecnie jeden z najpopularniejszych na Białorusi rockowych składów. Chłopcy w białych kurtkach swoim beastieboysowym brzmieniem uzyskanym dzięki umiejętnemu połączeniu rocka i rapu dopełnili rozbudzonego przez poprzedników szaleństwa. Zrazu nieśmiałe i ugrzecznione pogo pod ich wpływem przerodziło się w istne kłębowisko splecionych, skaczących ciał, wymachujących rąk i falujących włosów. A wszystko to w kłębach wytwarzanego przez specjalne urządzenia dymu. Na końcu do „rzeźni” – tak bowiem uczestnicy nazywają ów ekstatyczny, pozornie pozbawiony reguł taniec zrodzony w subkulturze punków – przyłączyli się nawet niektórzy organizatorzy.
Koncert mógł się odbyć dzięki wsparciu Urzędu Miasta, starostwa powiatowego, firm Elitmat i Levi’s, pizzerii La Bella oraz zespołu Los Alamos, który zajął się nagłośnieniem, a także dostarczył perkusję. Publiczność również dopisała i nawet jeśli nie wszyscy wytrzymali uderzenie wschodniej alternatywy lub też nie dali się wciągnąć w rytualne pląsy pod sceną, pokoncertowe komentarze były więcej niż entuzjastyczne. Muzycy także wyglądali na zadowolonych. Synergia, jaka się wytworzyła, udowadnia, że – wbrew temu, co mówią niektórzy – rockowy sztafaż nie jest jedynie zestawem wydrążonych dekoracji, a za naszą wschodnią granicą dzieje się wiele interesujących rzeczy.
I tylko ten dym spowijający scenę był chyba jednak odrobinę polityczny. A właściwie politycznie niepoprawny. Przykre, że pewien łysawy, wąsaty pan spowodował, iż patrzymy na białoruską kulturę przez ten pryzmat, że nawet pomimo ekstatycznego pogo ów złowieszczy cień czaił się gdzieś ponad mrowiem szalejących głów. Chociaż z drugiej strony rock był zawsze muzyką buntu, a więc opresja stanowi niejako jej naturalne podglebie.

Numer: 2008 16   Autor: Marcin Królik, fot. Bartek Baranowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *