W naszym stałym już cyklu ekologicznym dzisiaj będzie o dosłownym laniu wody. Nie, nic nam się nie pomyliło. Ta woda związana jest z problemami opłat za nasze ścieki

Kwiatki Grzesiaka

Będąc członkiem zarządu miasta radny Czesław Czyżkowski zapragnął uzyskać przychylność swoich sąsiadów i zafundował sobie (a przy okazji także im) sieć wodociągową i kanalizacyjną. Takie przynajmniej miał chłopina plany. Idea radnego ziścić się miała na osiedlu im. Sikorskiego. Sęk jednak w tym, że całe to wodno-ściekowe przedsięwzięcie zaistniało w polu. Twórcza wizja wpływowego radnego stała się jednak zaczątkiem problemów inwestycyjnych mińskiego PWiK. Te z kolei wpłynęły na wysokość opłat za ścieki wszystkich mińszczan. Już w 1996 roku miejska spółka wodociągowa rozpoczęła budowę nowej oczyszczalni ścieków. W tamtym czasie spełniała ona wszelkie wymagania dotyczące ochrony środowiska. Miasto wyłożyło na tę inwestycję stosowne pieniądze i do roku 2000 trwała jej budowa. Jednak w tymże roku jeden z radnych zapragnął na swoim osiedlu wybudować wodociąg i kanalizację. Było to nowe osiedle, na peryferiach miasta, a że ów wpływowy człowiek był wtedy członkiem zarządu miasta, więc swoją ideę rychło przeforsował. Wspierając inicjatywę społeczną radnego Czyżkowskiego, zarząd wstrzymał budowę nowej oczyszczalni. Jak zawsze w takich sytuacjach potrzebny był motyw. I motyw się znalazł. Wodociągi płaciły małe kary (ok. 30 tys. zł. rocznie) za przekroczenie emisji zanieczyszczeń związkami azotanów i fosforanów. Pieniądze zabrane PWiK przeznaczono na ulicę Sikorskiego. Społeczna inicjatywa radnego nic mu w efekcie nie dała (już radnym nie jest). Za to cała wodno-ściekowa inwestycja stała się niedźwiedzią przysługą dla miejskiej spółki, a miasto zaciągnęło na budowę oczyszczalni kredyt, za który przyszło płacić mieszkańcom. I tylko dzięki efektywnym działaniom dyrektora wodociągów udało się uratować część pieniędzy (Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska umorzył ok. 50% całości kredytu). Cóż jednak z tego, kiedy do „Sikorskiego” firma co miesiąc dokłada. Taki stan trwał aż do roku ubiegłego, kiedy to wprowadzono nowe przepisy o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i odprowadzaniu ścieków. I wtedy wybuchła „ściekowa” bomba, o której niedawno pisaliśmy. Ważnym elementem w tej wodno-ściekowej materii jest to, że cenę na wodę i ścieki ustalają nasi wybrańcy. Radni uchwalają m. in. wysokość opłat za ścieki i wodę, niestety w oparciu o własne odczucia, a nie o odpowiednie wskaźniki ekonomiczne. Ta „sufitowo-księżycowa” ekonomia w wydaniu samorządowym prowadzi często do deficytu w bilansach miejskich spółek. Ale to nic. Grunt, że elektorat jest zadowolony. Tylko że takie podejście przynosi akurat odwrotny skutek, bo prędzej czy później cena i tak będzie musiała wzrosnąć. I w tym miejscu należy zadać sobie jedno podstawowe pytanie. Co robi burmistrz, aby ulżyć niedoli naszych mieszkańców? Przecież, gdyby nie decyzja zarządusprzed dwóch lat, dzisiaj Mińsk Mazowiecki miałby nowoczesną oczyszczalnię ścieków, miejska spółka nie musiałaby płacić tak wysokich kar, a ten nieszczęsny milion mógłby zasilać corocznie miejski budżet. Tak na marginesie: śledząc „inicjatywy” gospodarcze pana burmistrza zastanawiam się, czy ta gra „pod publikę” to nie próba ukrycia własnych nieudolności, jak chociażby ostatnie (9 września) spotkanie dotyczące strategii rozowju miasta, które nie było ani rozpropagowane, ani dobrze zorganizowane. Nic dziwnego, że mińszczanie je zlekceważyli. Burmistrz (w przeciwieństwie do podległych mu dyrektorów spółek i zakładów miejskich) jest obecnie właściwie nieusuwalny, ale jeśli jego menedżerską specjalnością będą takie kwiatki, to należy je jak najszybciej wyrwać. I to z korzeniami!

Numer: 2003 37   Autor: Jacek Lichomski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *