Młode talenty

Mimo młodego wieku - w lipcu ubiegłego roku skończył 18 lat - Marcin Gomulski jest już rozpoznawalny w mińskim światku artystycznym. Może dlatego, że swoje występy na scenie rozpoczął dość wcześnie i nigdy nie czuł lęku przed publicznością. Muzyka od zawsze była jego pasją, ale dla Marcina jest (na razie?) tylko serdecznym dodatkiem do życia. Bawi się nią bez tremy

Winyle bez tremy

Młode talenty / Winyle bez tremy

Zaczął jako 7-latek od perkusji. To był tylko weselny incydent, bo w mińskiej szkole artystycznej wybrał już gitarę w klasie Janusza Sadocha. Skończył ją, ale w Siedlcach zabrakło mu szczęścia i drugi stopień muzycznego wtajemniczenia spalił na panewce. Boli go to do dzisiaj, ale - jak twierdzi - na układy nie ma rady.
Doskonalił więc grę we własnym zakresie, fascynując się bluesem Nalepy i muzyką Grechuty z „Korowodu”. Startował również w mińskich konkursach - od Trampa po Płonącą Świecę. Szczególnie miło wspomina piosenki turystyczne, bo mógł pobluesować „przy ognisku” i rzadko opuszczał pałac bez nagrody. Najważniejsze były dwie - pierwsza w 1999 roku tzw. pozakonkursowa przyznana najmłodszemu uczestnikowi, a za dwa lata - nagroda publiczności, czyli samych uczestników konkursu. Zapalona Świeca przyniosła mu w 2005 roku wyróżnienie, a ubiegłoroczna - już Płonąca Świeca - autograf Edyty Geppert. Dobre i to, bo piosenka liryczna nie jest jego najmocniejszą stroną.
- Ważne, by się pokazywać publicznie, bo tylko wtedy będzie się zauważonym - zdradza swoją zasadę Marcin Gomulski. Od razu dodaje, że akurat jego występy są pamiętane. To kwestia interpretacyjnej improwizacji, jeśli chodzi o grę na gitarze, bo głos... Po chwili rzęsistego śmiechu przekonuje, że stara się śpiewać jak najlepiej.
Jak na analogowych płytach, bo od ich słuchania wszystko się zaczęło. Od Breacautów, Riedla, Klanu, Grechuty i Beatlesów, którzy do dzisiaj są dla Marcina bożyszczami pełnych, barwnych dźwięków. Takie efekty dają właśnie czarne krążki, które gromadzi od 10 lat. Ma ich prawie półtora tysiąca, w tym 364 longplaye, ok. 300 singli i ponad 800 muzycznych pocztówek, tak bardzo popularnych na polskich bazarach w czasach PRL-u. Zbierał je wszędzie, rozsyłając wici wśród znajomych i rodziny. Próbował nawet na śmietniku, ale nawet jego stali bywalcy twierdzili, że winyle wśród śmieci to rzadkość.
Słuchanie The Beatles czy Smoke z gramofonu to wielka dla Marcina przyjemność, ale co do muzyki nie jest wybredny. Twierdzi wręcz, że podoba mu się każdy jej gatunek, byleby coś w sobie miała. Podobnie jest z interpretacją znanych przebojów. Covery to nie oryginały, jednak osobowość artysty na scenie potrafi wyzwolić wśród publiczności dodatkowe emocje.
- Staram się być inny, niepowtarzalny, dający pozytywną energią - tłumaczy Marcin swoje czasami ekstrawaganckie zachowanie na scenie. Skąd mu się biorą takie emocje? Jako jedynak jest oczkiem w głowie rodziców, a szczególnie ojca, który potrafi grać na gitarze i akordeonie. A do niedawna jego ukochaną promotorką była babcia Aniela Gomulska, która nie opuściła żadnego występu wnuczka. Ona wierzyła w jego talent, podpowiadając, by tak grał i śpiewał, żeby podobało się ludziom. To były dobre rady, bo przecież występuje się nie dla siebie, a ludzi. Pamięta o tym nie tylko na scenie.
PS Jeśli nasi czytelnicy mają w domu płyty winylowe (czarne lub pocztówki), prosimy o kontakt z redakcją.

Numer: 2008 08   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *