Mimo że tylko nieliczni przyznają się do wiary w przesądy, to w szczególnych datach i w miesiącach z literą „r” na ślubnym kobiercu jest tłoczno. A wszystko zaczyna się tak. Gdzieś on poznaje ją, są ze sobą czas jakiś i zapada decyzja - bierzemy ślub... Żadne wtedy nie wie, jak jeszcze daleko od decyzji do samego ślubu
Męki przedślubne

Pierwsza trudność to data. Ona jest romantyczką, więc chce, aby to podniosłe wydarzenie miało miejsce w maju, miesiącu tradycyjnie uznanym za miesiąc zakochanych. Bzy pachną oszałamiająco, ptaki wydzierają się dniami i nocami, wszystko kwitnie, budzi się po zimie, ale... gdzie jest „r”? Tak więc maj odpada, bo miłość miłością, ale co zaszkodzi szczęściu dopomóc. Wybieracie więc czerwiec, sierpień lub wrzesień (w końcu kto o polskiej złotej jesieni nie słyszał) i pędzicie do urzędu. Wbrew pozorom może się zdarzyć, że na waszą datę jest więcej chętnych i musicie wybrać inny termin, o czym poinformuje was miło uśmiechnięta pani w okienku.
Teraz pędzicie do księdza (oczywiście może być kolejność odwrotna, to zależy od światopoglądu). Proboszcz przyjmuje was bardzo serdecznie, ślubu oczywiście za odpowiednią opłatą udzieli, i wręcza „zaproszenie” na nauki przedślubne. A wy cóż, mimo że przez całą szkołę posłusznie na lekcje religii dreptaliście, mimo że przez całe trzy lata przygotowań do bierzmowania ani jednej mszy nie opuściliście, to posłusznie prosto z pracy na rzeczone spotkania pędzicie. I cóż z tego, że ze zmęczenia padacie na nosy, a brzuchy przysychają wam z głodu. Jak mus to mus. Nie zapomnijcie przypadkiem o spotkaniu z panią z poradni rodzinnej, bo jej stempelek też jest niezbędny, choć może się zdarzyć, że to wasz staż narzeczeński jest dłuższy niż nauka pani psycholog.
Zastanówcie się teraz nad wyborem sali weselnej. I tu może was spotkać następna niespodzianka. Miły pan kierownik poinformuje was, że najbliższy wolny termin jest za rok. W innych mniej lub bardziej ekskluzywnych lokalach sytuacja niestety się powtarza. Oczywiście możecie urządzić wesele w wiejskiej remizie strażackiej, a jeśli przez przypadek do grona ochotniczych strażaków należycie, to i opłata nie będzie wysoka. Tak więc młodzi panowie szybciutko do OSP wstępujcie.
Kolejny krok to kucharka - szczęśliwcy w lokalu mają ten punkt z głowy, bo zamawiają salę z dobrodziejstwem inwentarza. Wtajemniczeni zaś wiedzą, że najlepiej popytać wśród znajomych, bo wygodnictwo wśród narodu się szerzy i nawet do przygotowania stypy fachowca się teraz wynajmuje, więc ktoś, kto z pomocy takiej korzystał, chętnie dopomoże.
Pozostaje zamówienie muzyków. Ci bardziej nowocześni mogą pokusić się o didżeja, ale tradycja jest tradycją i każdy szanujący się żonkoś domorosłych szarpidrutów zaprasza. Jeśli na sponsorat rodziców możecie liczyć, to niewątpliwie wasza kapela droższa wprawdzie od średniej krajowej będzie i jakość utworów disco polo będzie lepsza. Kto zaś zaoszczędzić pragnie, niech się nie zdziwi, jeśli „biały miś” bardziej będzie zdychającego misia przypominał, a o repertuarze bardziej ambitnym całkiem zapomnijcie, bo ani „Baśki” Wilków, ani „Prawego do lewego” Kayah nie usłyszycie, że o wiązance latino nie wspomnę.
Zbliża się ważna data, więc panna młoda jeśli o sukni szytej na miarę bądź z katalogu francuskiego myśli (koszty kochani rosną), to pół roku wcześniej powinna się do salonu udać, bo potem to już tylko rodzima produkcja masowa pozostaje (choć ceny bardziej przystępne). Pan młody z garniturem kłopotów raczej mieć nie będzie, chyba że wymiarami odbiega od średniej krajowej.
Na pewno niejedno z was pomyśli, że pasowałoby trochę kolejność zmienić i najpierw wybrać stosowną datę (najlepiej z rocznym wyprzedzeniem), potem we wszelkich urzędach ją zaklepać, zamówić księdza, lokal, kapelę, a dopiero na końcu tej drugiej połówki poszukać. W sumie jest to w chwili obecnej najłatwiejsze. Prawie każda gazeta kącikiem samotnych nas wabi, do wyboru ze wsi i miasta, majętnych, biednych, a nawet z zagranicy. Nie zapomnijcie o internecie, może nawet w komórce czat dla samotnych znajdziecie (byle nie samotnych inaczej). Dla desperatów czy też pragnących ciche, potulne i nierzucające się w oczy żony, oazy pozostają. Wybór ogromny. Szczęścia i powodzenia na tej nowej i niełatwej drodze życzę, ale sam ślub to już zupełnie inna historia.
PS Za tydzień „Męki ślubne i weselne”
Numer: 2008 04 Autor: Katarzyna Narojczyk
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ