Helena Wielobycka do Mrozów przybyła w 1924 r. jako wówczas 49-letnia kobieta i od razu dała się poznać jako działaczka. Ukończyła Sorbonę, władała sześcioma językami, grała na scenie, wychowała troje sierot... To za jej czasów nastąpił niebywały rozkwit życia społeczno-kulturalnego w Mrozach, a dzisiaj jej imię nosi centrum kultury i... ludzka pamięć
Helena mroziańska
Pozostawiła po sobie niejeden pomnik trwalszy niż z granitu, bo zapisany w ludzkich sercach – mówili podczas wywiadu mieszkańcy, których Helena Wielobycka uczyła francuskiego czy aktorstwa. Niezwykle utalentowana i zaangażowana, zawsze uśmiechnięta i rozśpiewana.
– Śpiewała nawet na ulicy. Ona była kaleką, chodziła pochylona, ponieważ miała skrzywiony kręgosłup. Z tego powodu sama już nie mogła występować - opowiadała w 1997 r. Antonina Sadowska.
Wraz z mężem zamieszkała u S. Kowalczyka. Szybko skupiła wokół siebie gromadę dzieci i młodzieży. Uczyła ich języków obcych, tańca, śpiewu czy gry na pianinie. Organizowała liczne przedstawienia, których próby odbywały się u niej w domu.
– Sama wyznaczała nam terminy prób. Chodziliśmy pojedynczo, a jak już trochę się nauczyliśmy swoich ról, zbieraliśmy się po kilkanaście osób. I pani Wielobycka potrafiła to rozbrykane towarzystwo uspokoić, wtedy siadała przy pianinie i rzeczywiście trwała solidna próba. Wszystko musiało być dopracowane, nieraz cały rok ćwiczyliśmy jedną sztukę. Premiera przedstawień zawsze odbywała się w Mrozach, potem wystawialiśmy je w innych miejscowościach. W sanatorium Rudka dyrekcja zawsze miała dużo cukierków, przywozili i odwozili nas kolejką konną i to były wspaniałe i niezapomniane chwile. Każdy nauczył się tańczyć, śpiewać i poruszać po scenie. Jak Niuśka Racka i Romek Markwart tańczyli pirueta, to zwykle bisowali 5 razy, takie to było ładne. Ona, piękna dziewczyna i delikatny, wspaniały tancerz, ubrani w cudowne stroje, jakie przygotowała pani Wielobycka - czytamy we wspomnieniach Sadowskiej.
Potrzebne było pomieszczenie na działalność kulturalną w Mrozach. Powstała w 1925 roku straż ogniowa szybko uporała się z tym problemem. Dzięki ogromnej pracy wielu ludzi, a przede wszystkim Heleny Wielobyckiej, która na przedstawieniach zarabiała spore pieniądze, już w 1928 roku oddano do użytku budynek z salą teatralną, kancelarią i szatnią. A Zygmunt Wielobycki został prezesem straży. Imprezy były coraz częstsze i bardziej urozmaicone, bo potrzebne były pieniądze na budowę kościoła i szkoły. Wielobycka z pomocą strażaków i ich żon organizowała bale kostiumowe, na które byli zapraszani specjalni goście z Mińska Mazowieckiego i okolic. Bawili się tylko bogaci, bo ceny zaproszeń były wysokie. Loterie były również dochodowe, ale i ciekawe.
- Wśród fantów zdarzały się nawet kozy, owce, prosiaki i cielaki. Raz wygrałam małą świnkę, a jak urosła, ojciec ją ode mnie odkupił. Loteria to był cały rytuał. Przyjeżdżała orkiestra dęta i już od stacji szła przez Mrozy i grała, a dzieci biegły za nią... Były też występy artystyczne i różne popisy sprawnościowe: wyścigi w workach, z jajkiem oraz „słup szczęścia” – na placu stał duży słup wysmarowany stearyną, a na samej górze: butelka wódki i kiełbasa. Komu udało się tam wejść, było jego. To wcale nie było łatwe. Wieczorem na zabawie każdy dostawał numerek i można było pisać listy do wybranych osób – to była „poczta francuska.” – List wkładało się do dziurkowanego sekretnika i osoba odpowiedzialna za pocztę ogłaszała przez megafon, do kogo jest list – wspominała A. Sadowska.
Wielu moich rozmówców podkreślało, że Helena Wielobycka była osamotniona. Piekła ciasteczka i bułeczki drożdżowe, które sprzedawała, bo z czegoś trzeba było żyć. Okazuje się, że z czasem znaleźli się ludzie dobrej woli. Zorganizowano jej pomoc, bo kategorycznie odmówiła umieszczenia w domu opieki społecznej. Najpierw zatrudniono osobę do pomocy, potem do opieki zostały włączone harcerki. Przynosiły jej obiady, zakupy i słuchały opowieści. Otrzymała radioodbiornik, który z powodu jej słabnącego wzroku był jedynym łącznikiem ze światem kultury. Opiekun społeczny, Janina Kamińska, znana z wieloletniej działalności na rzecz potrzebujących, przez półtora roku starała się o rentę dla Wielobyckiej. I udało się. Od lutego 1958 roku otrzymywała 600 zł miesięcznie. Zmarła w maju 1962 roku. Wraz z mężem pochowana jest na cmentarzu w Mrozach.
Numer: 2007 51 Autor: Danuta Grzegorczyk
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ