Złotka w Stanisławowie

W miniony czwartek Urząd Gminy w Stanisławowie nabrał odświętnego charakteru. A to za sprawą tych par z gminy, które wytrwały w związku małżeńskim 50 lat

Mają serca

Złotka w Stanisławowie / Mają serca

Budynek urzędu gminy w Stanisławowie nie pamięta ślubów małżeństw zawieranych pięćdziesiąt lat temu, bo został zbudowany w latach 80. XX wieku. Spośród 60 zawartych związków w 1957 roku do dziś wytrwało 7 z nich, zaś na uroczystość odznaczeń przybyły cztery pary – i to niepełne, gdyż niektóre połówki – ze względu na zdrowie - pozostały w domach. Medale za 50-lecie małżeństw wręczał wójt Wojciech Witczak wraz z szefową tutejszego USC – Martą Rogalą i przewodniczącym – Tadeuszem Gałązką. Po oficjalnej ceremonii wystrzelił szampan. Zebrani mogli zasiąść do słodkiego poczęstunku.
Najliczniejszą rodziną mogli pochwalić się Kazimiera i Czesław Wieczorkowie z Ciopanu, którzy mają pięcioro dzieci, piętnaścioro wnucząt i sześcioro prawnucząt. Pani Kazimiera miała w chwili ślubu 19 lat, a jej mąż – Czesław 22. Co ciekawe – państwo Wieczorkowie w zasadzie pięćdziesięciolecie małżeństwa świętowali już dwa lata temu, bo ślub kościelny wzięli w 1955 roku.
Identycznie jak Cecylia i Jan Rysiawowie z Papierni, którzy ślub kościelny brali również w tym roku. Panna młoda miała wówczas 20 lat, a pan młody 29. Pani Cecylia była na uroczystości bez męża, którego zdrowie nie pozwoliło na udział w niej, lecz samotna nie była. Towarzyszyła jej najmłodsza wnuczka – niespełna trzyletnia Oliwia. Państwo Rysiawa dochowali się dwojga dzieci i pięciorga wnucząt.
Najdłużej w stanie kawalerskim i panieńskim wytrwali Halina i Kazimierz Rysiawa z Borku Czarnińskiego. Ona miała wtedy 30 lat, a jej wybranek 33. Państwo Rysiawa 50. rocznicę świętowali w ubiegłym roku, gdyż ślub kościelny wzięli w 1956 r. Pani Halina przyznaje, że wiele w życiu przeszła, wie co to bieda... Optymizm oraz humor jej jednak nie opuszczają i może w tym tkwi tajemnica udanego związku.
Równie rześka i pełna energii jest Władysława Gromadowska, której mąż nie mógł niestety przybyć. W chwili ślubu miała ona 21 lat, zaś jej mąż – Ryszard 25. Małżeństwo dochowało się dwojga dzieci, pięciorga wnucząt i dwojga prawnucząt. – Ślub kościelny braliśmy w kwietniu 1957 roku, który traktowaliśmy jako najważniejszy. Na naszym weselu bawiło ok. 100 osób.
Dostaliśmy różne prezenty m.in. ciepły, wełniany koc, którego naturalnego zapachu nie zapomnę, a nawet dwa odkurzacze... Dopiero w październiku ‘57 powiedziałam do męża, że przydałoby się wziąć ślub cywilny. Nie było to wtedy tak uroczyste, jak teraz. Mąż poszedł ubrany tak, jak stał, czyli w jakimś roboczym ubraniu, bo przewoził węgiel; ja też zwyczajnie – opowiada pani Gromadowska, a wójt Witczak dopowiedział, że zawsze można było na nią liczyć. – Przejeżdżała straż pożarna – dałam obiad, przejeżdżała policja – dałam obiad. Jestem otwarta na ludzi – wyjaśniła pani Gromadowska. I racja - przy bezpośrednim spotkaniu nie ma wątpliwości, że serca jej nie brakuje.

Numer: 2007 49   Autor: Justyna Olkowicz-Gut





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *