RIMFest w Mińsku

Pierwszy rockowy festiwal Mińsk Mazowiecki ma już za sobą. Był - jak na taką imprezę - dość spokojny i udany. Mimo tego pozostał niedosyt - nad Srebrną nie ma odpowiedniej sali na zorganizowanie dużej ogólnopolskiej imprezy. Nie tylko zresztą młodzieżowej

Epilepsja rocka

RIMFest w Mińsku / Epilepsja rocka

Brzmiąca z angielska nazwa festiwalu miała w założeniu promować miasto, a nie uczestniczące w konkursie zespoły. Taką ideę wymyślili działacze NIK, czyli Niezależnej Inicjatywy Kulturalnej z prezesem Jackiem Bielińskim i entuzjastami święta rocka. Pierwszym z nich był Kamil Kazimierczak z „DeLaCore”, dla którego „Rock In Mińsk Fest” stał się spełnieniem marzeń o konkursie rockowym, niosącym ze sobą specyficzną atmosferę, napięcie związane z rywalizacją oraz integrację z ludźmi o podobnym hobby i podejściu do życia. Słowem - zakrojona na cały kraj integracja rockmanów nad Srebrną. I to dosłownie, bo festiwal urządzono w mińskim kinie Światowid.
Grających rocka w różnych odcieniach jest niemało, bo chęć wystąpienia w Mińsku zgłosiło 125 zespołów, z których wybrano tylko osiem. Od hard-core’owego „Chain Reaction” przez eksperymentalny „Orange The Juice”, po umiarkowany, a nawet trochę liryczny rock grupy „Helicobacter”.
Różnorodność doceniła publiczność, wykupując już przed konkursem wszystkie bilety - cegiełki po 10 zł. Ale to wcale nie znaczyło, że spóźnialscy nie załapią się na występ sulejóweckiego „13th Apostle”, który wygrał wcześniejszą sondę w internecie. W tym czasie obradowało jury z Markiem Wiernikiem w roli konferansjera. Już na wstępie prezenter RDC obiecał, że oprócz 2 tysięcy zwycięzca będzie miał prawo do koncertu na antenie. Tę szansę otrzymała warszawska Kapela „Phantom Taxi Rider” z 25-letnim Krzysztofem Rychardem w roli autora tekstów i muzyki oraz wokalisty i gitarzysty, który od zawsze lubił rock & rolla. Drugie miejsce i 1000 zł jury przyznało psychodetalicznemu „Orange The Juice” ze Stalowej Woli (zszokował wrażliwych na regularne dźwięki), a trzecie i 500 złotych - modernistycznym metalowcom „Chain Reaction” z Warszawy. Rozdanie nagród osłodził „Mjut” z Działdowa, który spodobał się nawet Piotrowi Kaczkowskiemu z trójkowego „Minimaxa”.
Happysad okazał się rzeczywistą gwiazdą mińskiego festiwalu. Mimo ponad godzinnego poślizgu młodzież cierpliwie czekała na pierwsze przeboje grupy ze Skarżyska-Kamiennej, która wypłynęła na estrady i listy przebojów dzięki melodyjnemu rockowi autora słów i wokalisty Jakuba Kawalca z ciut mocniejszym uderzeniem gitar Łukasza Ceglińskiego i Artura Telki oraz perkusji Jarosława Dubińskiego. Temperatura rosła wraz z kolejnymi szlagierami - od piosenek z debiutanckiego albumu „Wszystko jedno” przez drugi o podróżach „z” i pod prąd oraz premierowe kompozycje z „Nieprzygody”, która już zyskała status najlepiej sprzedającej się płyty w Polsce.
Organizatorzy są dumni z udanej imprezy. Chwalą publiczność za frekwencję i kulturę, choć zdają sobie sprawę, że wielu młodych mińszczan odeszło z kina bez spodziewanej satysfakcji.
- Przydałby się na zewnątrz telebim - mówili zmartwieni, ale w końcu na „Happysad” się załapali, mimo ostrego regulaminu, który wymyślili NIK-owcy. Nie zważali też na przebywanie w strefie dźwięków mogących uszkodzić słuch czy działanie świateł stroboskopowych wywołujących... epilepsję. Jej wczesnorozwojowe stadia dały się u niektórych zauważyć, ale bez ekstremalnych objawów, co organizatorzy określili „ogólnym porządkiem”. I tak trzymać aż do października przyszłego roku. Wcześniej do Mińska Mazowieckiego przyjadą grupy muzyczne z... Mińska Białoruskiego. NIK uzbierał na ich przyjęcie z cegiełek sobotniego RIMF-estu i wszystko wskazuje na sławę naszego miasta jako festiwalowej arki. A amfiteatru czy większej sali koncertowej jak nie było, tak nie ma. I nie będzie?

Numer: 2007 43   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *