Mińsk Mazowiecki muzyczny

Minioną sobotę śmiało można nazwać muzyczną i do tego w repertuarze co najmniej wysokim. Także obcojęzycznym, bo najpierw w sali koncertowej Sugar Blue śpiewał po angielsku z akcentem black-american, a pałacowy amfiteatr rozbrzemiewał włoskimi ariami prosto z Sewilli. Widzowie dopisali mimo specyficznej muzyki i pogody

Cukier sewilski

Mińsk Mazowiecki muzyczny / Cukier sewilski

Zapowiedzi koncertu wirtuoza harmonijki i żywiołego bluesmana nie były przesadzone. To rzeczywiście brzmienie instrumentu przekraczające granice jego możliwości. A do tego głos 58-letniego Sugara Blue - tak pełny i głęboki, jak jego cukrowo-błękitny pseudonim artystyczny.
Po pierwszych mocnych wejściach salą aż zatrzęsło, ale im bliżej końca koncertu artysta łagodził brzmienie, żartował z publicznością i grał swoją harmonijką wprost do uszu widzów. Stracił przy okazji dwa swoje mikroinstrumenty, które ku zaskoczeniu widowni otrzymał dość małoletni fan i całkiem pełnoletnia fanka. Tymczasem sala nie ustawała w nagradzaniu wirtuozerskich popisów solisty, który też pozwalał pokazać się członkom swego zespołu. Improwizował gitarzysta z Polski Marek Napiórkowski i hamondzista z Chicago - Alberto Gurrisi, a wspomagała ich Ilana Lantieri na basie i Krzysztof Zawadzki na perkusji.
- Alberto grał z niebywałą lekkością i polotem. Każda jego improwizacja wywoływała dreszcz emocji. Napiórkowski udowodnił, że jest obecnie jednym z najlepszych „wioślarzy” w Polsce. W jego grze stykały się pełne napięcia i emocji zadziorne frazy oraz niemal refleksyjna mądrość grania. Na uwagę zasłużyła również basistka Lantieri, której funkowy puls przypominający elektryczny okres twórczości Hancocka, wraz z motorycznym rytmem perkusji Krzysztofa Zawadzkiego stanowiły doskonałe tło dla bluesowo-jazzowych fraz harmonijki – tak oceniał grę zespołu Jarosław Polit, gospodarz spotkania. Koncert miał się zakończyć przed 21.00, ale nikt nie miał ochoty opuszczać sali MSzA, zanim nie przebrzmiały ostatnie dźwięki harmonijki i słodki głos Sugara Blue, który na koniec zagrał rock and rolla. Miało szczęście go posłuchać i obejrzeć około setki mińszczan.
Znacznie więcej melomanów zgromadziła w przypałacowym amfiteatrze opera Rossiniego „Cyrulik sewilski”. Rozpisane na dwa akty i 33 sceny libretto Sterbiniego tłumaczył przed sceną Andrzej Krajewski, koferansjer Opery Narodowej, której artyści już drugi raz wystawili w Mińsku Mazowieckim plenerowy spektakl muzyczny. Na szczęście niebo z czarnymi chmurami nie zapłakało i mogliśmy do końca podziwiać intrygi cyrulika Figara (Tomasz Rak), doprowadzającego do ślubu swego pana - hrabiego Almavivy (Sylwester Smulczyński) z Rozyną, którą zagrała Bogumiła Dziel-Wawrowska. Czarnym charakterem opery jest Bartolo (Robert Dymowski) lekarz i opiekun Rozyny, który też za wszelką cenę chce zdobyć nie tak serce, jak cnotę wychowanicy. Figaro jest jednak sprytniejszy, a w scenie ostatniej zakochanym pomaga ślepy los i - na szczęście - słabość ludzi skłonnych do przekupstwa.
Prawie trzygodzinne przedstawienie skończyło się tuż przed północą i było bez wątpienia muzyczną i towarzyską atrakcją lipca. Na widowni nie zabrakło władz miasta i znaczących mińskich vipów, którzy w chwilach zadumy nad miłością i wiernością podziwiali iluminacje pałacu Dernałowiczów. A może, jak hrabia Almaviva, szukali na balkonach swoich Rozyn...
A już 16 września - kolejna operowa premiera w Mińsku. Tym razem nie dalszy ciąg losów cyrulika sewilskiego, tj. „Wesele Figara”, a polski cud mniemany z 1794 roku o krakowiakach i góralach, których poróżniła chuć, a pogodziła - maszyna elektryczna. Będzie się działo - jak mawiał Owsiak - a tym bardziej, że operę obejrzą również zespoły ludowe z całego kraju, bo jej wystawienie nastąpi w drugim dniu III Festiwalu Chleba.

Numer: 2007 28   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *