Drodzy Czytelnicy

Świętojańskie ulewy z piorunami popsuły humor niejednemu organizatorowi imprezy, ale to nie koniec niespodzianek. Tym razem nie tylko ze strony aury, bo otóż rząd szykuje nam podatek od luksusu. I znowu wróci do nas PRL-owska prawda o bycie kształtującym świadomość, czyli jak żyć, by nie było widać zewnętrznych znamion dobrobytu

Luksus dla ubogich

Drodzy Czytelnicy / Luksus dla ubogich

Gdy mieliśmy za mało, by dobrze żyć i za dużo, by byle jak umierać, marzyliśmy o wolności. O wolności politycznej, która przyniesie wolny rynek, wolność słowa, poglądów i wszystkiego, czego tak bardzo pragnęliśmy, oglądając zachodnie filmy lub słuchając radia Luksemburg, Głosu Ameryki czy Wolnej Europy. Po 18 latach względnej swobody wraca stare, a raczej odgrzewane poczucie sprawiedliwości społecznej. Zadrami w oczach rządzących są – jak kiedyś – wykształciuchy i bogacze. Jedni dlatego, że chciało im się uczyć, drudzy za pracowitość i zmysł inwestycyjny.
Informacje o podatku katastralnym tzn. od wartości mienia okazały się na razie przesadzone. Premier Kaczyński doszedł do wniosku, że może nim zaszkodzić majętnym, ale ubogim w pieniądze wyborcom. Za taką wspaniałomyślność tylko pochwalić, ale gorzej z logiką ekonomii. Po pierwsze nie ucierpią naprawdę bogaci, a po drugie, jeśli ktoś ma tyle nieruchomości bez dochodu, to gdyby go rząd zmusił do sprzedaży działki czy drugiego mieszkania bogaczowi, wszyscy byliby zadowoleni, a najbardziej politycy z dodatkowych miliardów w budżecie.
Wystarczyłoby dla lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli, kolejarzy, górników, emerytów i rzeszy „biedaków” niezdolnych do żadnej pracy. Im nie grozi podatek od zewnętrznych znamion luksusu, chyba że zamiast „mamrota” kupią za nasze pieniądze szampana, mydło z szamponem i wreszcie staną się ludźmi.
Władza zawsze kojarzyła się z luksusem, ale nikt by nawet nie pomyślał, by ją za to karać. Bo władza musi wyglądać przyzwoicie. Gdyby było inaczej, nikt by jej nie nazwał władzą. Patrząc na majątki naszych burmistrzów i wójtów, można dojść do wniosku, że nie są oszczędni, a nawet można ich podejrzewać o rozrzutność, czyli nadmierną konsumpcję. Chyba że... No właśnie - myślimy, że te samorządowe pensje rzędu 8-10 tysięcy brutto to kokosy. A to tylko dla nich jakieś żołędzie lub co najwyżej orzechy.
Czy więc po to szli rządzić, by się nie dorobić? Policzmy: przez kilkanaście lat burmistrzowania lub wójtowania można zainkasować od 1,5 do 2 milionów złotych brutto. Nawet po wykwintnym życiu milion na koncie to żaden wyczyn. Gdzież są więc te pieniądze, skoro ich nie ma w oświadczeniach majątkowych? Z drugiej strony biedna lub – inaczej mówiąc – niechciwa władza to rarytas, by nie powiedzieć majątek ruchomy wyborców, ale – już z trzeciej strony – jak można dobrze gospodarować środkami publicznymi, gdy nie potrafimy swoimi.
Ubóstwo w swej istocie wcale nie brzydzi, bo o wiele ohydniejsza jest głupota połączona z chciwością. Ale czy wszyscy mają dążyć do biedy, bo tak chcą wybrańcy narodu? Czy wszyscy mają się wstydzić zamożności w imię fałszywej solidarności?
Pytania nie są retoryczne, o czym doskonale wiemy. Tylko kto głośno o tym powie, kto zaprotestuje lub zaanektuje premierowski gabinet, by jego prawdę usłyszał cały kraj? Co tam kraj i świat cały, ale jak to zrobić, gdy u siebie siedzimy jak myszy pod miotłą. Na wszelki wypadek, by nas nie dosięgły macki luksusu biedy.

Numer: 2007 26   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *