Makota za pałacem

Ktoś, kto pierwszy raz oglądał Makatę (nie mylić z wzorzystą, często haftowaną tkaniną), a wybierał się obejrzeć sztukę teatralną, mógł się zdziwić. Mimo późnej, bo już nocnej godziny, widzów w amfiteatrze jednak nie brakowało. Z tym, że nie siedzieli na widowni, a na scenie i gdzie się tylko dało, by obejrzeć tą cudowną pantomimę o miłości

Kochać jak Syreny

Makota za pałacem / Kochać jak Syreny

Perwersyjne widowisko, happening muzyki, światła i seksu czy magiczna opowieść o spotkaniu Syren, Trytonów z ludźmi żyjącymi w nieuświadomionym lęku przed otaczającym ich morskim światem i jego stworami. A może harmonia żywiołów - wody i powietrza wspomagane grą świateł, w którą wplątują się ludzkie i syrenie marzenia o wolności i miłości? Makata od początku, czyli od 1995 roku jako teatr eksperymentalny, wręcz badający granice teatru, bazuje na przestrzeni, którą są fabryki, zamki i plenery. Miński amfiteatr i jego okolice z płaczącymi wierzbami, rozerwanymi przez pioruny konarami i ongiś łabędzim stawem, w którym przegląda się pałac Dernałowiczów, jest taką makatową przestrzenią.
Oto morscy ludzie wracają do domu z udanych łowów. Są weseli, tańczą i ogłaszają swą radość werblami. A może podróżują, spotykają na swej drodze wyspę, miejsce przyszłej niesamowitości. Tutaj suszą swoje sieci, bawią się, ale są też przerażeni odgłosami morza. A szczególnie upojną pieśnią Syren i ich męskich braci - Trytonów zamieszkujących ciemne głębie oceanu.
Znamy ten podmorski lud z legend, a przede wszystkim z „Odysei” Homera, która ukazuje Syreny jako ptakoludzi. Do połowy były to piękne panny o powabnych biustach, a od połowy wstrętne ptaszyska ze szponami u nóg. Ale i tak najgroźniejszy był ich upojny śpiew, który przynosił zapomnienie zwabionym morskim wilkom. Odyseusz z załogą ocalał, bo kazał się przywiązać do masztu, zalepiając woskiem uszy swoich towarzyszy. Orfeusz również, bo jego głos z dźwiękiem lutni był tak piękny, że przewyższył moc syreniego jęku.
Nasza, warszawska Syrenka była rybokobietą i pewnie równie powabną, skoro do dzisiaj zdobi herb stolicy.
Syreny na wyspie zjawiły się niespodzianie, zaraz po wyzwoleniu się ludzi z masek lęku. Zjawiły się na wielkich morskich machinach, ale uwięzione w muszlopodobnych kokonach. Był z nimi Tryton, wabiący miłosnym tańcem swoje morskie siostry i ziemskie kobiety.
Wkrótce wyspa zamieniła się w miejsce syrenio-ludzkiej orgii. Jakbyśmy przenieśli się żywcem na leśną polanę, gdzie nasi przodkowie odprawiali świętojańską Kupałę. Pierwsze omdlały Syreny, a za nimi kruczowłosy Tryton. Tylko woda mogła przywrócić im życie. Teraz pomogli im ludzie, zraszając obficie bezwładne ciała i sadowiąc je w kokonach z pereł i muszli. A gdy po ich odpłynięciu przywódca ludzkiej gromady modlił się do swoich bogów, nikt nie miał złudzeń, że to modlitwa za dar wolności, która hamuje lęk i wyzwala chęć inicjacji. A może modlił się o powrót Syren i kolejną, morską noc Kupały?
Mimo mocnych scen, do perwersji było jeszcze daleko, choć wyspa szczęścia rosła tuż przed oczami. I to nie tylko dorosłych mińszczan. Na szczęście minister edukacji skłócił się ostatnio z ministrem kultury i konsekwencji nie będzie, Makata zaś wystąpi w najbliższy weekend w stolicy na Cyplu Czerniakowskim w ramach Wisłostrady 2007. Więcej na jej stronie www.makata.org.
A my czekamy na kolejny zamęt teatralny lub operowy. Na lipiec dyrektor Kalińska zaprosiła „Cyrulika sewilskiego”, a 16 września na 99% w czasie Festiwalu Chleba będziemy gościć operę z „Krakowiakami i góralami”.

Numer: 2007 25   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *