W mińskim SP ZOZ

Wszystko wskazuje, że mińscy lekarze przespali strajk lub nie chce im się protestować. Przynajmniej zatrudnieni w szpitalu, bo w przychodni specjalistycznej gajzer roszczeń już wybuchł. Na razie protestują urlopami na żądanie, ale - gdy nie zostaną spełnione - poproszą o rozwiązanie umowy o pracę

Gorączka rośnie

W mińskim SP ZOZ / Gorączka rośnie

W gabinecie lekarskim na drugim piętrze obskurnie jak w całej przychodni przy Kościuszki. Może tylko w toaletach gorzej, bo wszystko przypomina siermięgę PRL-u. A jak ma być, skoro w gmachu poradni wymieniono przez ostatnie 17 lat tylko okna, a windowo–klatkowa przystawka wciąż nie może się doczekać tynku. – Nam jest wstyd przed pacjentami, że przyjmujemy ich w takich warunkach – mówią lekarze zgromadzeni w ciasnym pokoju, by podzielić się zaognionymi ostatnio pretensjami. Referuje dr Leszek Górecki, który wyraża bolączki w imieniu protestujących.
Najpierw statystyka, że oto poradnie zatrudniają 44 lekarzy i 9 stomatologów, udzielają rocznie ok. 140 tys. porad, za które NFZ płaci SP ZOZ 12 mln złotych. A szpital? Tam leczy się rocznie ok. 11 tysięcy chorych za ok. 17 mln rocznie. Gdzie idą wszystkie pieniądze? Oczywiście na szpital, który - jak się okazuje, jest finansową studnią bez dna. Szpitalowi, choć okrada przychodnię, wciąż mało, a do tego narobił 1,7 mln manka.
- Za ten stan obciążamy winą dyrekcję SP ZOZ i władze powiatu, które doskonale znają trudną sytuację mińskiej służby zdrowia – twierdzą lekarze. Przypominają, że mimo wniosków, nic się nadal w przychodni nie robi. A natychmiast potrzebny jest tutaj generalny remont. A jeśli nie to poprawa higieny sanitariatów, instalacja klimatyzacji (ludzie mdleją na korytarzach), przeniesienie pobieralni krwi na parter, doposażenie w sprzęt i zatrudnienie lekarzy rodzinnych, by spełnić normę 1 etatu na 2,5 tysiąca pacjentów.
To jedna strona problemów, a drugą są oczywiście płace, które winny wzrosnąć do 5 tysięcy dla lekarza bez specjalizacji i 7 tysięcy ze specjalizacją. Z tymi postulatami wystąpiło do dyrektora Sobolewskiego 17 maja podczas ogólnego zebrania 30 lekarzy z 760-osobowej załogi SP ZOZ. Reakcja była negatywna - Zapraszam na negocjacje indywidualne lub przejście na kontrakt - zaproponował dyrektor, a jak postraszyli odejściem z pracy, rzekł: - To najwyżej zamknę przychodnię. Skoro tak, to postanowili poskarżyć się staroście (27 podpisów) Tarczyńskiemu, ale ten przez telefon zaprosił do rozmów tylko dyrektora Sobolewskiego i kierowniczkę przychodni Hannę Kurc-Lorenz. Starosta twierdzi, że w obecnym stanie rzeczy tylko te dwie osoby są partnerami do rozmowy. Ale to wcale nie znaczy, że nie spotka się z reprezentacją ewentualnego komitetu strajkowego, jeśli w ogóle dojdzie do protestu.
Ale – jak widać - na taką radykalizację postaw wśród lekarzy się nie zanosi. Tak przynajmniej twierdzi szef mińskiego związku lekarzy dr Tomczak. W szpitalu jest inne nastawienie do dyrekcji i strajku, bo ZOZ rozpada się i bez akcji protestacyjnej. Brakuje totalnie lekarzy, nawet na izbie przyjęć. A od 7 czerwca odejdą dwaj ostatni z oddziału wewnętrzno-kardiologicznego. Tam nie ma już ordynatora, który przed 3 tygodniami poprosił dyrekcję o natychmiastowe zwolnienie i... je otrzymał. Wielu twierdzi, że słusznie.
– Winowajcą jest dyrektor Sobolewski – powtarzają chórem lekarze. I mówią jeszcze o swoich podejrzeniach, że wszystko zdąża ku upadłości ZOZ-u, by można go było tanio sprywatyzować.
Starosta Tarczyński natychmiast oponuje, że nawet mu na myśl nie przyszło prywatyzowanie służby zdrowia i do tego przez upadłość.
- To nonsens! - protestuje przeciw takim opiniom. Twierdzi również, że nic mu nie wiadomo, jakoby szpital leżał już na łopatkach. To prawda, sytuacja finansowa i kadrowa jest trudna, ale dyrektor Sobolewski jest zdania, że ją szybko naprawi. Jak? Może tylko on jako menedżer wie, co ma czynić.
Ubolewa też, że nie doszło do spotkania z kierowniczką przychodni w obecności dyrektora SP ZOZ. Nie rozumie tej odmowy, ale jest dobrej myśli. Nawet w sytuacji strajku starosta odpowiada tylko za wyposażenie i stan bazy, a nigdy za płace. To domena dyrekcji, której powiat - nawet gdyby chciał - nie może dołożyć, bo powinny wystarczyć pieniądze z NFZ.
Co dalej? W środę, jak nas poinformowała Hanna Kurc-Lorenz, przychodnia będzie czynna, bo nie wszyscy lekarze wzięli urlop. W szpitalu również pracują kontraktowcy. Poza nimi i wiernymi reszta chce złożyć wymówienia z pracy albo - jeśli już ma dojść do prywatyzacji - przejąć budynek przychodni. Dla dobra pacjentów, bo przecież oni tu najważniejsi.
Według procedur strajk mińskich lekarzy może się rozpocząć najwcześniej za 2 tygodnie, tj. ok. 15 czerwca. A 28 czerwca zbierają się radni powiatu na swej ostatniej przed wakacjami sesji. Temat ochrony zdrowia będzie najważniejszym jej punktem. Czy do tego czasu ktoś jeszcze będzie nas leczył w publicznym zakładzie opieki zdrowotnej? Lekarze uciekają z Mińska Mazowieckiego jak szczury z tonącego okrętu. Niech się za to porównanie nie obrażają, bo kto by nie uciekał, gdy kapitan niczego nie widzi (lub nie chce), grając na nosie każdemu, kto ma inne zdanie. Za dużo przyjmują pacjentów - źle, za mało - też niedobrze. Wypracują poradami 12 tysięcy na miesiąc - okropność, chcą się zwolnić - proszę bardzo.
- Strajk ma zawsze negatywny wydźwięk społeczny, ale nie mamy wyjścia - mówią lekarze. Mińscy doktorzy mają do protestu podwójne prawo. To ogólnokrajowe z podwyżką poborów i to lokalne o dobro pacjentów, których skazuje się na wyprawę po zdrowie do Siedlec, Węgrowa, Garwolina i Warszawy.

Numer: 2007 22   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *