Aż żal było patrzeć na wielu długoweekendowych obieżyświatów, jak charcząc błądzili oczami po ulicach i biurach miasta. Pojechali wypocząć, przyjechali chorzy i z nadwerężonym portfelem. A tu jeszcze przed nami ogrodnicy i zimna Zośka, więc wszystko jest możliwe. Tylko zapobiegliwi sadownicy zacierają ręce. PiS również, bo ma nowego wicepremiera na miarę... premiera
Wszystko albo nic
Podczas sesyjnej przerwy w mińskiej gminie omal nie zmarkotniałem. Powodem smutku był jeden z sołtysów, który na ucho zapytał, dlaczego pluję na PiS. On jest stałym i na razie wiernym czytelnikiem, więc nie życzy sobie takich obstrukcyjnych tekstów w „swojej” gazecie. Tak myśli nie tylko sołtys, ale i jego proboszcz. Pleban posuwa się jeszcze do dywagacji, kto mi za to plucie płaci. Może Żydzi, a może masoni pospołu z cyklistami. Jeszcze tu gejów i lesbijek brakuje, by skompletować był antypisowski front dekadenckich bałamutów.
- Pluję? - zapytałem z niedowierzaniem. - Może czasami ironizuję, zadaję retoryczne pytania, ale żeby aż szkalować. No nie, na taką opinię nie zasłużyłem. Rozmowę przerwał telefon i w końcu dowiedziałem się, co mam dalej robić.
Doszedłem jednak do wniosku, że na Gosiewskiego nie „napluję” ani trochę. Tak postanowiłem nie z lęku, że sołtysi i księża przestaną mnie czytać, a z powodu szacunku, a nawet uczucia. Wicepremiera Gosiewskiego lubię i cenię za całokształt, a szczególnie za temperament i Włoszczową. Jak przed paru laty premiera Millera za podatek liniowy, choć wszyscy już wtedy zaczęli na nim i SLD wieszać psy. I nie jest prawdą - co obecnie próbuje udowadniać PiS - że liniówka dotyczy tylko elit. Właśnie jest odwrotnie - dzięki niej mogą się rozwijać małe i średnie przedsiębiorstwa, a takich jest w Polsce ponad 3 miliony, tj. 98% ogółu firm, które wytwarzają prawie 60% produktu krajowego brutto (w UE o 20 punktów więcej). Mamy więc kogo gonić i dlatego również popieram opcję trzech liniówek, o które bezskutecznie walczy PO. Jestem też za Gosiewskim, bo tylko on może przekonać premiera do podatku liniowego, jeśli będzie tak przekonujący jak przy Włoszczowie.
Pozytywne wrażenie nie zawsze idzie w parze z wiedzą i rozsądkiem. Ale widocznie tak musi być, skoro bardziej pamiętamy - jak kto mówi, a nie o czym. Proporcje są porażające (5:1), więc być może nie ma o czym gadać. Spece od wizerunku doskonale wiedzą, że dobrze skrojony garnitur i dobrany krawat więcej znaczą od godzin przemówień, choćby były nie wiadomo jak rzeczowe, a nawet płomienne.
Jakże te schematy sprawdziły się podczas tegorocznej majówki. Po paradzie orłów na szczudłach wielu patriotom zakręciły się łzy w oczach. I oni tego spektaklu nie zapomną dyrektor Kalińskiej do końca życia, nawet wtedy, gdy niczego lepszego nie wymyśli do końca swojej umowy z burmistrzem.
Ale byli i tacy, którzy pytali: - A co to za maskarada? Żeby orła, nasz narodowy honor, na szczudłach prowadzać po ulicy, fe! Pozostali nie bardzo wiedzieli, o co chodzi, więc woleli milczeć. To prawda, że w różnych latach i z różnym natężeniem uczyliśmy się historii Polski, ale chyba nie zostaniemy dyletantami do końca życia. Dlatego warto przyjść raz do roku pod pomnik majowej konstytucji i trochę się podszkolić. Choćby przy pomocy uproszczonej alegorii. Bo symbole są nam wciąż potrzebne w świecie postępującej unifikacji.
Przywracaniu tożsamości służy powrót do korzeni, do swojskości, folkloru i natury. Do rzeczy pewnych i sprawdzonych. Do przestrzeni, w których jesteśmy KIMŚ, mamy COŚ i pragniemy CZEGOŚ, a nie świata, w którym NIKT podaje nam kawę, wszędzie jesteśmy NIGDZIE i NIC nas nie interesuje.
Imperium NICZEGO już się zbliża - nie dajmy się mu wchłonąć. A damy, jeśli będziemy chcieli wszystkiego, nic w zamian nie dając. Takie uczucie znamy niemal wszyscy - to miłość.
Numer: 2007 19 Autor: Wasz Redaktor
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ