Kwiatkowski w Mińsku

Do Mińska, na zaproszenie TPMM przyjechał profesor Marek Kwiatkowski (rocznik 1925), dyrektor warszawskich Łazienek i właściciel dworu i skansenu w Suchej. Spotkanie, które w ubiegły piątek, 2 marca zorganizował wiceprezes towarzystwa Tomasz Adamczak, ściągnęło do sali konferencyjnej starostwa burmistrza Grzesiaka sporą grupę miłośników Suchej i samego Kwiatkowskiego, który potwierdził, że dzięki niesfornej pasji można dopiąć wszystkiego

Niesforne pasje

Kwiatkowski w Mińsku / Niesforne pasje

Aż dwie godziny zajęła mu podróż nad Srebrną, bo zapomniał, że w popołudniowy piątek warszawka wyrusza do swoich korzeni.
- Jestem zmęczony, więc będę niesforny, choć moja asystentka tego nie lubi - zaznaczył tuż po wejściu i takim był do końca swojej opowieści o tworzeniu i przyszłości swego kochanego, drugiego dziecka - skansenu w Suchej. Pierwszym pozostaną państwowe Łazienki, bo królewskie i poświęcił im połowę (37 lat) swego życia. Zakochanie się w Suchej przyszło 17 lat później i całkiem przypadkowo. Właśnie pojechał na plener malarski, gdy któryś z tubylców wspomniał o opuszczonym i zdewastowanym dworze po Auguście Cieszkowskim, którego znał jako romantycznego filozofa. Nie mógł ścierpieć, że taki zabytek się zmarnuje, więc zadeklarował kupno posiadłości i odbudowę dworu.
- Słowo się rzekło, ale przecież nie miałem pojęcia, jak sobie poradzę. To był jeszcze PRL, a więc totalny brak materiałów budowlanych - wspominał prof. Kwiatkowski.
Ale pomógł mu ówczesny naczelnik gminy Grębków i... kobiety. By kupić ziemię, musiał zostać rolnikiem i mieć na to papier. Pojechał nieprzygotowany na egzamin do Sokołowa, ale zdał go dzięki szefowej komisji, którą uwiódł komplementem, że taka figura to chyba tylko z Paryża. Test z wiedzy rolniczej okazał się wnet błahostką. Podobnie było z lasem, który musiał kupić, by mieć drewno na remont zrujnowanego dachu dworu. A gdy minister Krawczuk nie chciał dać mu talonu na niezbędny wtedy samochód, wykrzyczał do słuchawki, by tenże pocałował go w d... Auto kupił za własne obrazy, ale na dwór (za grosze warte trzech Maluchów) musiał pożyczyć od znajomych. Pukali się w czoła, ale nie pożałowali. By oddać dług i do tego zarobić na remont, pracował na 3-4 etaty.
- To było wariactwo, ale piękne, bo miałem cel i byłem wtedy jeszcze młody. Wszystko mogłem załatwić, gdy na decydentkę spojrzałem jak na kobietę - wspominał pionierskie lata ze swadą i satysfakcją.
To nic, że w lutym przy trzaskającym mrozie pilnował stuletnich sosen w swoim lesie. To nic, że z jego drewna cała Sucha zrobiła sobie okna, miała czym palić i za co pić. Ale to dzięki tym alkoholikom skansen stał się faktem.
- Gdy wziąłem na budowę trzeźwego, ten od razu spadł z dachu - żartował Kwiatkowski, zapewniając o zgodzie z całą wsią. To co, że spalili mu dwie chałupy. To z miłości i chęci zapewnienia sobie pracy. Dwór z Rudzienka koło Kołbieli też uratował przed... spaleniem, bo pożar to najlepszy sposób, by zatrzeć ślady „prywatyzacji”.
- Informacje o moim bogactwie są przesadzone, bo ja naprawdę nigdy nie miałem pieniędzy. Gdyby o tym ubóstwie wiedzieli inni, nie byłoby Suchej - zapewniał profesor, nazywając okres budowy czasami wojny i szantażu. Tylko w podstępny sposób można było osiągnąć cele, ale dziś wcale się tego nie wstydzi. I nie żałuje, bo zbudował cacko dla narodu.
- Przez 37 lat pracy w Łazienkach i 20 lat w Suchej nie zdążyłem zrobić dzieci. Bo po co, by teraz syn nie zgadzał się ze mną ideologicznie? - przekomarzał się Kwiatkowski.
Już wie, komu to narodowe dobro przekazać. Nie, nie Mińskowi, bo ten ciąży ku Warszawie. Niech więc opiekuje się Suchą węgrowskie starostwo i urząd marszałkowski. Właśnie rozpoczyna rozmowy w tej sprawie, bo w każdej chwili może nastąpić koniec.
- Zanim zesztywnieję, chcę powiedzieć, że wygrałem. Mam już zamówioną kwaterę niedaleko powązkowskiej alei zasłużonych, bo wiem, że przez moją niesforność nikt mnie tam nie położy - wyznał pan na Suchej.
- A każdy, kto przyjedzie do skansenu, niech pamięta, że nie lubię gnuśnych malkontentów. Dlatego na bramie napisałem po łacinie „Ten dom nienawidzi nieżyczliwych”.
Wizyta profesora Kwiatkowskiego była również promocją jego albumu o Suchej. Wpisywał się do niego jak do sztambucha ukochanej. Bo profesor jest również dżentelmenem, a tej cechy osobowości nie zatrą ani wariackie pasje, ani wiek. Oby w Łazienkach i Suchej jak najpóźniej go zabrakło.

Numer: 2007 10   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *