Sokół tygodnia

Stopa bezrobocia w grudniu 2006 r. wzrosła do 14,9% w porównaniu do listopada (14,8%). Liczba zarejestrowanych bezrobotnych osiągnęła w grudniu 2 mln 300 tysięcy i wzrosła o 22,1 tys. w porównaniu do listopada. Wpływ na to ma nie tylko trudna sytuacja na polskim rynku pracy, ale coraz liczniejsze wyjazdy młodych za granicę w poszukiwaniu lepszych zarobków oraz możliwości zawodowych. Wiele jest jednak takich osób, które nie planują wyjazdu: ci bardziej pomysłowi chcą otwierać własne prywatne przedsiębiorstwa, bierni liczą, że praca sama ich znajdzie - inni w ogóle nie chcą pracować bądź nie muszą. Czym to jest spowodowane i dlaczego tak odmienne jest nasze nastawienie do pracy?

Rynek najemników

Sokół tygodnia / Rynek najemników

Lepsi i gorsi
Na osobliwy i budzący kontrowersje pomysł wpadła minister pracy i polityki społecznej Anna Kalata – według niej bezrobotnych należałoby podzielić na lepszych i gorszych, a definicja bezrobotnego powinna zostać zamieniona na „osobę poszukującą pracy”. Gorszymi bezrobotnymi ma się zajmować pomoc społeczna – jednak na ich przeniesienie do MOPS-ów potrzebne są spore pieniądze. A do kogo odnosi się określenie „gorsi” bezrobotni? To te osoby, które dwa, trzy lub więcej razy odmówiły podjęcia pracy zgodnej z ich kwalifikacjami, ponadto nie mają zamiaru się edukować ani zmieniać zawodowych umiejętności. Jak twierdzi minister pracy, około 30% z 2 mln 300 tys. zarejestrowanych bezrobotnych celowo unika zatrudnienia. Dla nich priorytetem jest uzyskanie bezpłatnego ubezpieczenia zdrowotnego. Tymi osobami winna zająć się specjalna jednostka, właśnie MOPS – uważa Kalata.
Inne zdanie ma ministerstwo – to rozwiązanie nie przynosi bowiem żadnych oszczędności, plusem byłaby jedynie poprawa pracy urzędów, które bardziej skupiłyby się na pomocy w szukaniu pracy bezrobotnym. Projekt reformy urzędów jest jeszcze na etapie wstępnej propozycji – projekt ustawy z innowacjami min. Kalaty ma być gotowy pod koniec br. Nowe przepisy mają wejść w życie w 2008 roku.

Za granicą lepiej
Po otwarciu rynków pracy w 2005 roku w krajach starej Unii za granicę wyjechało blisko milion Polaków. Najszybciej wyemigrowali malarze, tynkarze, glazurnicy. Brakuje cieśli, betoniarzy, zbrojarzy, także kierowców z prawem jazdy kat. A+C, operatorów maszyn, monterów, elektryków i spawaczy, w budownictwie brakuje do 200 tysięcy fachowców. Uciekają absolwenci szkół wyższych, lekarze, pielęgniarki, inżynierowie. Nad wyjazdem myślą już 18-latkowie!
Małgorzata razem z rodzicami prowadziła mały osiedlowy sklepik, taki typu cukier, mydło i powidło. Interes był niewielki, to i dochody małe, czasem tak małe, że nie było co włożyć do garnka. Dlatego kiedy pojawiła się szansa wyjazdu do Anglii, nie zastanawiała się. Znajomi pukali się w głowę: - Gośka, jak ty sobie tam poradzisz, przecież ty angielskiego ani w ząb nie znasz, nawet good morning nie potrafisz powiedzieć. Małgorzata jednak w swoim postanowieniu była stała i w półtora miesiąca od telefonicznej rozmowy z koleżanką, która ją na Wyspy zaprosiła, z jednym plecakiem wsiadła do autobusu.
Na miejscu okazało się, że nie jest do końca tak różowo, jak przedstawiała to jej koleżanka. Praca miała być załatwiona, a tu jednak wolne miejsce, które było jeszcze miesiąc temu, zajęła jakaś dwudziestolatka z Nigerii. Małgorzata nie osłabła w swojej determinacji zarobienia porządnych pieniędzy u potomków króla Artura. Na szczęście koleżanka wywiązała się o tyle z zaproszenia, że dała jej dach nad głową. – Ponieważ kiedy przyjechałam na Wyspy, Polska nie była jeszcze w Unii, musiałam szukać pracy na czarno, łatwiej było mi coś znaleźć pod Londynem niż w samej stolicy, bo tu wydawało mi się, że na każdym kroku czyhają służby imigracyjne. Udało się, zostałam pomocą kuchenną we włoskiej knajpce – wspomina swoje początki na Wyspach Małgorzata. - To było niesamowite, za to, co zarobiłam, było mnie stać na wynajęcie mieszkania i opłacenie szkoły – dodaje. W międzyczasie Polska weszła do UE. Nasza bohaterka stała na wygranej pozycji w stosunku do miliona Polaków, którzy przybyli na Wyspy po 1 maja 2004 r., znała już język i miała dyplom angielskiej szkoły dla opiekunek. Teraz mieszka we własnym mieszkaniu w Londynie. Rodzinna smykałka do interesów dała o sobie znać, założyła własną agencję opieki nad osobami starszymi, ale... z zasady nie zatrudnia Polaków. – Ci, którzy szukają u mnie pracy, myślą, że dlatego, że jestem z Polski, będą mieli taryfę ulgową. Ja chcę mieć w swoim zespole ludzi, którzy chcą pracować, a nie szukają okazji. (agat)

Bacik czy marchewka?
Jest takie powiedzonko, żeby osioł chciał iść, nie wystarczy popędzać go bacikiem, skuteczniejsza jest marchewka zawieszona na kijku i dyndająca mu przed nosem. Osiołek bieży, a marchewka zawsze przed nim! Są pracodawcy, którzy czczymi obietnicami chcą utrzymać u siebie zdolnego pracownika. Ale jeśli wymachują tą „marchewką” w postaci premii, podwyżki czy choćby jednorazowej nagrody - zbyt daleko i zbyt długo, tracą w końcu pracownika. Nawet w czasach bezrobocia. Sam pracownik się nie zwolni, ale tak będzie olewał robotę, jak szef olewa go niskimi zarobkami. W końcu doczeka się nieprzedłużenia umowy i idzie na bezrobocie! Tu przynajmniej wie, dlaczego ma mało forsy! Pan Jan początkowo zdenerwował się taką właśnie sytuacją – ale kiedy przeanalizował całą sprawę, doszedł do wniosku, że on bez premedytacji, podświadomie doprowadził do tego, że umowy z nim nie przedłużono. Świadomie nie odważyłby się stracić posady. - Ale widocznie moje poczucie godności mną kierowało, wiem, ile jestem wart, wiem, jak bardzo byłem niedoceniany. Czas bezrobocia poświęcę na szukanie pracy, a jak znajdę, to nie zgodzę się potulnie na propozycję w rodzaju: „No wie pan, tyle to na początek, bo muszę się przekonać, co pan rzeczywiście potrafi.” itp. bajery! Bo to, co na początku, może się tylko zmniejszyć wskutek np. podwyżki cen. Pracodawcy państwowi nie są wcale lepsi od prywatnych – bo za zaniżenie kosztów pracy oni dostają premie! (bak)

Motywacja u Ryśka
Ryszard K. z powiatu mińskiego ma duże przedsiębiorstwo produkcyjno-handlowo-usługowe z branży budowlanej. Obok pionu technicznego zatrudnia sporo ludzi w administracji, ale najwięcej fachowców w bezpośrednim wykonawstwie. Załoga jego firmy przekracza setkę ludzi. Ze świadczeniem usług wszedł na rynek warszawski. Budowane budynki mieszkalne mają zbyt, co zapewnia mu dobre dochody. Jak mi oznajmił właściciel: sukcesem jego firmy jest przede wszystkim dobra organizacja i właściwa motywacja pracowników - ta finansowa i ta pozafinansowa. U Ryśka nie ma zatrudnienia na czarno. Przy przyjmowaniu do pracy każdy jest dokładnie sprawdzany, o ile się nadaje, zawierana jest z nim umowa, podlega ubezpieczeniu i za uczciwą pracę otrzymuje godziwe wynagrodzenie. - Nikt mi do furtki nie stuka po zapłatę - powiada przedsiębiorca. Ci, którzy się kształcą, otrzymują częściową refundację kosztów nauki, inni za dobrą pracę nagradzani są dodatkowymi dniami urlopu lub nagrodą pieniężną. W ciężkiej sytuacji losowej czasami właściciel udziela pracownikowi pożyczki. Rysiek mówi, że musi być wzajemna relacja pomiędzy przedsiębiorcą a pracownikami: - Ja im organizuję i daję robotę, a oni pracują na siebie i na mnie. (fz)

Głos krzywdy
- Mam pecha - powiada hydraulik Andrzej W. - Ilekroć zgłoszę się do firmy prywatnej po zatrudnienie, to jest zgoda właściciela, ale na pracę „na czarno”. Nawet oferowane mam nie najgorsze zarobki. Ale wiadomo - człowiek podlega chorobom i starości. Bez ubezpieczenia, w nieszczęściu pozostaje się bez środków do życia. Zdaniem Andrzeja fakt zatrudniania na czarno jest mało piętnowany przez czynniki państwowe. Istnieje i zły aspekt moralny, że przedsiębiorca bogaci się na krzywdzie niezarejestrowanego pracownika. I tutaj całkowicie się zgadzam z Andrzejem. Doszło do tego, że po cichu Andrzej świadczy sam drobne usługi, bo powiada, że jak dużym firmom wolno, to i jemu, biedakowi, musi być wolno. - Dobrze, że samorządy udzielają ulg podatkowych przedsiębiorcom, w zamian za tworzenie nowych miejsc pracy, aby tylko przedsiębiorca był rzetelny i nie otrzymywał ulgi za równoległe zatrudnianie ludzi na czarno - kwituje Andrzej - bo na razie to wszyscy martwią się o ulgi dla biznesmenów, a o krzywdzonych nikt nie myśli. Bo rzeczywiście są tacy przedsiębiorcy, którzy chętnie dają na cele charytatywne i Kościół, tylko czy ze swoich pieniędzy. (fz)

Niespodziewany rozkwit
Kilka lat temu pani Krystyna, będąc na progu skrajnej biedy, zastanowiła się, co tak naprawdę potrafi dobrze robić. Okazało się, że żywić rodzinę, a teraz lada dzień jej talenty kulinarne będą nieużyteczne z braku pieniędzy. Wystarczy kartoflanka. Dogadała się z sąsiadką, panią Zosią, i postanowiły robić oryginalne smaczne kanapki. Początkowo dostarczały je do bufetów w instytucjach. Pracowały od świtu, żeby urzędnicy na śniadanie mieli w pracy coś naprawdę taniego, ale smacznego. Firma rozwijała się dzięki prywatnym zamówieniom jej konsumentów. A to na imieniny, spotkanie towarzyskie, a w końcu wesele. Padając na twarz, obie panie dawały jakoś sobie radę, ale w końcu trzeba było zatrudnić dwie osoby, pomoc w kuchni i kierowcę - złotą rączkę do wszystkiego! Tych dwoje pracowników okazało się strzałem w dziesiątkę, zamówienia płyną od firm nawet z Warszawy. Aż tu niespodziewanie wystąpił konflikt pomiędzy obiema szefowymi. Pan Józef, kierowca, poprosił o podwyżkę bardzo umiarkowanej pensji, bo firma prosperuje, a on bez wahania nawet o 5 rano pakuje towar i jedzie z tymi daniami. Pani Krystyna nie tylko się zgodziła, ale jeszcze przeprosiła pracownika za to, że musiał sam się upomnieć. A pani Zosia zaprotestowała, argumentując, że jak raz się podda presji pracownika, to ten będzie to wykorzystywał co jakiś czas. W końcu rozstały się. Pan Józef zaproponował na miejsce pani Zosi swoją mamę – kucharkę od wielkich przyjęć! Okazało się, że to też była dobra decyzja. Wkrótce firma pani Krystyny okazała się bezkonkurencyjna, pracownicy zżyli się jak rodzina, dobrze zarabiają i są lojalni. A pani Krysia nie tylko nie poniosła strat, ale zyski jej się podwoiły. No i pan Józef do Anglii się nie wybiera ani nie domaga kolejnej podwyżki, mimo że pracuje już kilka lat! Warto czasem nakarmić marchewką, a nie tylko ją pokazywać. (bak)

Numer: 2007 05





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *