O niedzielnych wydarzeniach w warszawskiej katedrze powiedziano czy napisano już prawie wszystko i to z szerokimi kontekstami. Brak (niemal pewnego) ingresu abpa Wielgusa ocenili wszyscy - od prymasa Glempa, prezydenta Kaczyńskiego, polityków i socjologów po dziennikarzy i każdego z nas niezależnie od wiedzy, inteligencji i wiary. Nie mogę i ja przejść do porządku dziennego nad tym bolesnym kuriozum
Wstyd zgorszenia
Wielu z nas od kilku dni czuje wstyd. Jakby kogoś okradli, zgwałcili lub srodze oszukali. A przecież niczego nie podpisywali, nie donosili na przyjaciół, nie żerowali na honorze duchownej sutanny, nie pili wódki z żadnym esbekiem, nie zapraszali go do teatru... Wreszcie nie mijali się z prawdą wobec papieża i Kościoła, którym jest boży lud i nikt więcej. Po ostatnich wydarzeniach mamy wrażenie, że coś się do nas przyczepiło i nic tego nie oczyści.
Ludzie Kościoła domagają się, by historię oceniać nie po faktach, ale w kategoriach wiary, miłości i przebaczania. To najlepszy sposób dotarcia do prawdy o człowieku.
Gdyby rzeczywiście wyzuć nas z cudu przebaczania, dziś apostoł Piotr byłby drugim Chrystusowym Judaszem, a połowa świętych - odszczepieńcami. A ile małżeństw dotrwałoby do srebrnych czy złotych godów?
Na dzisiejszych, najwyższych szczeblach władzy jest inaczej. Nie omija to także purpuratów. Oni nie uwierzyli do końca w siłę świeckiej demokracji i niezależność mediów, które nikomu nie pozwolą na relatywizowanie faktów. Nawet klerowi, który mimo wielkich zasług w czasie PRL-u, jest już prawie przymuszony do samooczyszczenia.
I nie pomoże tu rydzykowe gadanie o piątej kolumnie (ubecko-żydowskiej) ani apele o słuchanie i oglądanie jedynie słusznych mężów polskiej racji stanu. Ludzie przestają być naiwni i ślepo zapatrzeni w majestaty. Już nawet do spowiedzi trudno ich namówić, bo sądzą, że konfesjonały mają podwójne uszy z końcówką mikrofonu lub zbyt długim językiem plebana. Szukają więc zaufanych kapłanów lub zakonników i tylko im - jak przyjaciołom - powierzają swoje winy, znajdując nie tylko odpuszczenie, ale i dobrą radę. Takie wyjście nie jest ani tanie, ani wygodne, ale na pewno lepsze od świadomości spowiedzi do grzesznych uszu, które w żaden sposób nie mogą być pośrednikiem czy drogą do Boga.
Brak zdrowia to również ucieczka pod wzmożoną opiekę Stwórcy. Bożonarodzeniowe opłatki były okazją do głębokiego spojrzenia sobie w oczy, także te pełne bólu, strachu i nadziei na odwrócenie losu. Nie składajmy chorym byle jakich życzeń, nie litujmy się nad nimi. Oni potrzebują otuchy, wsparcia i myśli, że o nich pamiętamy.
Jak o dębskiej stulatce, która mimo kilkudziesięciu lat ciężkiej pracy wciąż ma jasność umysłu, humor i nadzieję na przeżycie wielu szczęśliwych lat (vide: Mleczna stulatka, s. 9). Babcia Aniela to wcale nie cud mniemany, a kobieta z krwi i kości, i autorytet dla całej rodziny.
Wielu z nas nie dostanie takiej szansy, ale zawsze winniśmy pamiętać, że żyje się nie tylko dla siebie. Każda inicjatywa z pomysłem i sercem może przynieść radość jej uczestnikom. Taką rolę spełniają w każdej społeczności niepoprawni optymiści i rzeczowi zapaleńcy. Kilku z nich opisujemy na naszych łamach, ale i tak żaden z nich nie przebije Krzysztofa Boruty, który z Mińska Mazowieckiego uczynił kolędowe serce Mazowsza. Zrobił to siedlczanin, co tylko potwierdza tezę, że głównymi kreatorami mińskiej kultury są przybysze. Oni nie dadzą nam powodów do wstydu, bo im dalej od domu, tym większa odpowiedzialność i odporność na pokusy. O tym zapomniało wielu rzuconych daleko od rodzinnego gniazda, siejąc w nim zgorszenie i ból.
Numer: 2007 02 Autor: Wasz Redaktor
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ