101-letnia mińszczanka

20 października skończyła pierwszy wiek życia. To prawda, ale dotycząca ubiegłego roku, kiedy to władze gminy Parysów urządziły Aleksandrze Osińskiej huczny jubileusz. W tym roku 101. rocznicę urodzin pani Aleksandra obchodziła już w Mińsku, ciesząc się rodziną, zdrowiem i... humorem. Dobrze jej tutaj, ale cały czas tęskni za wsią, bo tam żyje się najlepiej

Nic ponad życie

101-letnia mińszczanka / Nic ponad życie

W Mińsku Mazowieckim mieszka dopiero cztery lata. Mówi, że przyjeżdża tutaj na zimę, bo sucho, cicho i wygodnie. A za oknem też dzieje się niemało. Popatrzy na młodych i jakoś lżej na sercu. Ale latem serce rwie się na wieś, do Stodzewia, do najmłodszej córki Anny, do tego powietrza, którym żyła przez cały wiek. I chyba było dobre, bo dawało jej tyle sił do pracy i cierpliwości w pokonywaniu trudów życia.
W Mińsku Mazowieckim mieszka wraz z wnuczką Emilką, a Genek – najmłodszy z trzech synów – przychodzi często i wciera jej różne maści, by nie bolały nogi. Głowa i nogi to dziś największe utrapienia pani Aleksandry. Lekarze mówią, że w tym wieku coś już musi boleć, ale babcia Ola jest innego zdania. Ból zwalcza wspomnieniami, a ulgę nogom przynosi moczenie w ciepłej wodzie z różnymi dodatkami. A gdy Genek jeszcze nasmaruje, to można przespać całą noc.
Co 101-latka sądzi o recepcie na tak długie życie? – Komu Bóg pozwoli, to żyje. A w życiu najważniejsze jest, by pracować, nie przejadać się i mieć podporę – zdradza tajemniczy przepis. Dla niej tą podporą był mąż.
– Mój Stasiek zawsze mówił, że brał mnie do życia, a nie do bicia – tak sumuje swoje szczęśliwe małżeństwo.
Ola Całka – tak się nazywała, gdy w 1922 roku jako... prawie 17-latka stawała na ślubnym kobiercu. Gospodarowali na 12 hektarach i było im dobrze do wybuchu wojny. A potem przyszły niemieckie kontyngenty i ruskie obowiązkowe dostawy, za które dostawali grosze lub wódkę z jakimiś skorupami – jak pani Aleksandra nazywa sprzęt AGD z czasów okupacji.
Dzieci tymczasem dorastały i bywały takie lata, że ciężko było wyżywić liczną rodzinę. Płakała więc i harowała, by Helence, Kaziowi, Wiktorowi, Gieniowi i Anusi niczego nie brakowało. Nawet na stancję w Mińsku, bo po wyzwoleniu mieli ich za kułaków, więc na internat trudno było liczyć.
Nie poddawała się nigdy, a upór przy łagodnym usposobieniu zjednywał jej sprzymierzeńców i odwracał fatum. A wiara wsparta modlitwą pozwoliła jej pokonać nowotwór. Gdy miała zaledwie 60 lat, lekarze wykryli u niej czerniaka i bezradnie mówili, że tylko cud może ją uratować. A kto czyni cuda, jak nie Bóg. Modliła się więc żarliwie, święcie wierząc, że wyzdrowieje. I tak się stało, a dzięki darowanemu drugi raz życiu pokochała je wraz z Darczyńcą. To nie wszystkie dary od Boga, bo przecież mimo swego wieku pani Aleksandra ma jeszcze dobrą pamięć i – co rzadkie – humor sytuacyjny. Ujawnił się on przy pytaniu, co najbardziej lubiła. Chodziło rzecz jasna o dietę na długowieczność, ale jubilatka filuternie stwierdziła, że najbardziej lubiła... tańczyć i to szybko. I przez ten taniec to nie zgadzała się ze swoim Stasiem, bo on za nią nie nadążał. Na szczęście okazje do tańców nie były aż tak częste, by doprowadziły do małżeńskich nieporozumień.
A jedzenie? Lubiła i jadła dużo nabiału, a szczególnie przypadł jej do gustu chleb z masłem i świeżo wydojonym mlekiem. Gotowała zupy, a z mięs lubiła wieprzowe żeberka i... słoninę, która odpowiednio przyrządzona była wręcz dietetycznym rarytasem. Oczywiście nie paliła nigdy papierosów, a kieliszek alkoholu wypijała od wielkiego dzwonu. Dlatego dzisiaj nie tylko dobrze wygląda, ale też widzi, pamięta i nie pozwala pomagać sobie przy codziennej toalecie i podstawowych pracach. Słabiej tylko słyszy, ale twierdzi, że szkoda pieniędzy na aparat słuchowy dla 101-latki. Po zapewnieniach, że to nie boli i nie jest aż tak drogie, bo część kosztów pokrywa fundusz zdrowia, obiecuje kupić aparat, by latem na wsi posłuchać śpiewu ptaków. I dobrze słyszeć 11 wnucząt, 14 prawnucząt i 6 praprawnucząt. Teraz muszą się nachylać, by babcia usłyszała, że ją kochają i życzą dwustu lat życia.
– To za dużo, ale chciałabym jeszcze trochę pożyć, bo nic kochani nie ma piękniejszego od życia. A jeśli jest godne i w miarę spełnione, to aż żal umierać – żartuje filozoficznie jubilatka.
– Ale po śmierci też jest życie, tylko trochę inne – dodaje, patrząc na portret męża Stanisława. On jej jeszcze nie wzywa.

Numer: 2006 45   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *