Żywe karty przeszłości

Od ostatniej wojny upłynęły już dziesiątki lat, jednak dotąd tkwi ona jak zadra w pamięci ludzi, którzy mieli nieszczęście doświadczyć jej okrucieństwa. Bogusława Gąsior z Borowego, choć była wtedy dzieckiem, pamięta dni inwazji niemieckiej na Rosję, kiedy to, jak mówi, „nieba nie było widać”, bo przesłaniały je złowrogie sylwetki lecących na wschód samolotów. Jednak straszny dzień, który zmienił całe jej życie, przyszedł latem 1944 roku wraz z frontem, który przesuwał się już w odwrotnym kierunku – na zachód

Krwawy dół

Żywe karty przeszłości / Krwawy dół

Mieszkańcy Gęsianki, rodzinnej wsi pani Bogusławy, starali się zabezpieczyć dobytek przed nadejściem frontu. Tak było też i w jej rodzinnym gospodarstwie. Rodzice wysłali jej starszą siostrę do znajomych w pobliskiej Wólce Mlęckiej, gdzie też zapędzili krowy, nad którymi miała ona sprawować pieczę. Brat wraz z koniem został ukryty u rodziny w Borowem. Rodzice zostali na straży reszty dobytku, częściowo zakopanego w zamaskowanych dołach. Przy sobie zatrzymali też najmłodszą, ośmioletnią wtedy Bogusię. Ponieważ mama musiała zanosić posiłki jej rodzeństwu, zabierała ją wszędzie ze sobą, bo Niemcy mniej podejrzliwie traktowali kobietę z dzieckiem. Pewnego dnia, podczas odwiedzin w Wólce, jej 14-letnia siostra, tęskniąca za rodziną, poprosiła ją, by została u niej chociaż na jedną noc. Mama choć niechętnie i z obawą, wyraziła na to zgodę. Niestety, na drugi dzień mama nie pojawiła się, a one były głodne. Miały tylko mleko, a kiedy siostra chciała ukopać młodych kartofli na czyimś polu, została przepędzona.
Właściciele okolicznych zagród słyszeli odgłos wybuchu z sąsiedniej Gęsianki, ale – mimo próśb płaczącego za matką dziecka – bali się iść i sprawdzić, co się stało. W końcu uznali, że dziewczynka przedostanie się tam najłatwiej i wysłali ją „na zwiady”. Do dziś pani Bogusława pamięta, jak – owładnięta chęcią zobaczenia rodziców - szła przez pola bez strachu, mimo gwiżdżących nad nią zabłąkanych kul. W pewnej chwili znalazła się w lasku, położonym niemal naprzeciw miejsca, gdzie znajdowała się piwnica, która pozostała po spalonym domu państwa Ratuskich. Pod górką zobaczyła zabitych ludzi, prawdopodobnie ofiary niedawnej potyczki, a było ich tak dużo, że nie miała gdzie postawić stopy. Jednak jej uwagę przykuł widok uzbrojonego Niemca, przechodzącego obok piwnicy, z której coś sterczało. Mimo że nie zwrócił na nią uwagi, nie podeszła bliżej. Tam nie spodziewała się znaleźć mamy i taty. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego właściwie jej rodzice znaleźli się w tym strasznym miejscu, gdzie ponieśli śmierć. Mieli przecież wykopany w ziemi schron nad rzeką, obok własnych zabudowań i tam powinni się schować. Minęła więc piwnicę, nie rozglądając się zbytnio, jednak zatrzymała się, kiedy w stodole, przez otwarte wierzeje zobaczyła siedzących nad jakimiś papierami Niemców. Weszła do budynku należącego do jej wujenki, jednak nie było tam nikogo, a w izbie wszędzie była krew. Na klapie od piwnicy leżała zakrwawiona poduszka. Na szczęście nie zajrzała tam, bowiem, jak się dowiedziała już po wojnie, w piwnicy leżały zwłoki jej cioci, wujenki i wujka, noszące ślady potwornych tortur.
Nie mogąc odnaleźć śladu rodziców, wróciła do siostry i do końca działań wojennych wraz z rodzeństwem przebywała u stryja w Borowem. Tu też przeżyła dramatyczne chwile, bowiem do okopu, gdzie się wszyscy schronili, wpadł granat, który poranił jej brata i stryja. O tym, że zostali zupełnymi sierotami, dowiedzieli się dopiero po ustaniu walk. Nie od razu mogli też pochować godnie rodziców, przecież nie sposób było zdobyć trumien. Ostatecznie jednak ich szczątki spoczęły na cmentarzu w Wiśniewie, razem z kośćmi przesiedleńców z Wielkopolski, wydobytymi ze wspólnego dołu. Po dość długim czasie nie sposób już było rozpoznać poszczególnych szczątków, a poza tym tych ludzi nie miał kto pochować.
Teraz pani Bogusława, odwiedzając grób rodziców, modli się też za dusze tych nieznanych ludzi, których los w tak straszny sposób splótł się z losem jej rodziców. Od czterech lat ze wzruszeniem uczestniczy w uroczystościach w Gęsiance, gdzie oddawany jest hołd ofiarom mordu, w tym i dwojgu jej najbliższym. Przez wiele lat nawet własnym dzieciom nie mogła mówić o tym dniu, który położył się cieniem na całym jej życiu. Do dziś nie potrafi mówić o tym bez żalu.

Numer: 2006 42   Autor: Ryszawa Kordalewska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *