Autosalon

Zbyszek Ziembora jest uzależniony od motocykli. To ciężki przypadek. W wyleczeniu nie pomogły ani awarie jednośladów, ani policyjne pościgi, ani wypadki. Już niedługo na swoim koncie Zbychu będzie miał 15 wyremontowanych motorów, a potem kto wie - może założy muzeum, a może zajmie się renowacją za pieniądze

Pies na motory

Zaczęło się całkiem niewinnie, w 1995 r. Kolega z „Mechanika” powiedział, że ma starą, niepotrzebną WFM-kę. Motocykl pochodził z 1961 r. i w najlepszym wypadku nadawał się do generalnego remontu. Zbychu znał się trochę na motorowerach, ale o motocyklach nie miał zielonego pojęcia. Jednak WFM-ka mogła być jego za jedno piwo, a skoro tak, przestało być ważne nawet to, że do sprzętu nie było żadnych dokumentów, a on sam nie miał prawa jazdy.

Minęło pół roku, a motocykl wyglądał jak nowy. Wystarczyło obłożyć się książkami, poszukać części i poćwiczyć mechaniczne umiejętności, by niemal od podstaw stworzyć motor, który od oryginalnego pierwowzoru różnił się jedynie jaskrawym, żółtym lakierem. Taki sprzęt nie mógł stać bezużytecznie w garażu, więc Zbychu, choć nie miał ani dokumentów, ani prawa jazdy zaczął swoją WFM-ką jeździć. Jeździł nie tylko po Mińsku. Kiedyś odwiedził znajomego w Seroczynie i jeździli po okolicy bez kasków. Trafili na policyjny patrol, który próbował ich zatrzymać. Bezskutecznie, bo Zbychu przyspieszył i skręcił do pobliskiego sadu. Policjanci z radiowozem nie mieli szans. Mimo tego noc trzeba było spędzić u kumpla, bo wyjeżdżać po takiej akcji charakterystycznym jednośladem byłoby zbyt ryzykowne. Policjantów spotykał Zbychu także w Mińsku. Kiedyś patrol chciał zatrzymać go na Bocznej, ale on się nie dał. Pościg na sygnale trwał przez całe miasto, a żółta WFM-ka w końcu znalazła się w okolicy ulicy Kolejowej. Tam Zbychu spotkał znajomych, też na motorach i bez kasków - dołączyli do Zbyszka i wszyscy uciekali razem. Choć do pościgu wkroczyły policyjne MZ-ki, ścigani motocykliści przejechali przez nieistniejące już przejście dla pieszych na torach i znaleźli się na „Zakładkowie”. Cała akcja trwała około czterech godzin, nie dali się złapać. Zbychu nie wyjeżdżał potem na ulice przez miesiąc.
Być może przygoda z renowacją dobiegłaby końca, ale w 1997 r. znajomy powiedział, że za 600 zł jest gotów sprzedać Iż-a 49 z 1954 r. Ten motor także nie miał dokumentów, ale Zbychu miał już prawo jazdy, a dzięki WFM-ce czegoś się nauczył. Więc kupił. Wystarczyło, że motor dał się uruchomić, by Zbychu pojechał na zlot do Sochaczewa. Szczelność silnika nie była wtedy idealna. W ciągu nocy wyciekało około litra oleju. Jadąc do Sochaczewa, Zbychu zapakował więc do wojskowych toreb nie tylko kanistry z 10 litrami benzyny, ale i z 5 litrami oleju. Motocyklowa „Pogoń za lisem” udała się wyśmienicie, ale w drodze powrotnej zatarł się silnik. Kolega jadący „emzetką” holował Iża przez całą Warszawę aż do Mińska. Wtedy Zbychu postanowił zrobić remont generalny. Po kilku miesiącach motor był odnowiony. Niestety, zdarzały się problemy. Np. kiedyś w czasie jazdy nocą, na ul. Kościuszki, wyłączyły się światła. Pech chciał, że na miejscu byli policjanci. Zbychu próbował uciekać, dał gaz do dechy, ale motocykl zaraz zgasł. Policjanci najpierw chcieli nałożyć 3 tys. zł mandatu za jazdę bez dowodu i bez świateł, ale w końcu dali się przebłagać i obniżyli karę do 50 zł. Chwilę potem Iż dziwnym trafem zapalił i można było jechać dalej.
W roku 2000 pojawił się nowy obiekt zainteresowań - SHL z 1961 r. Motor nie był na chodzie, więc Zbychu musiał go przepchać od sprzedającego przez całe miasto. Wystarczyło 3 miesiące, by silnik odżył, ale ciągle jednak coś było nie tak. W trakcie docierania silnika urwało się przednie zawieszenie, a Zbychu wpadł do rowu. Wyciągnął motor i na pierwszym biegu, na rozwalonym motorze, dojechał do domu. Załamał się dopiero wtedy, gdy zobaczył swoją twarz w lustrze. Złamany nos, rozcięta warga, zdarta skóra, wygięta kość piszczelowa i pęknięta ręka - takie były skutki przejażdżki. Zbychu jednak woli mówić o motorach. - Naprawiłem go i sprzedałem, bo to był diabeł wcielony - wspomina. Potem klął go także kolega, który pechowy sprzęt odkupił. Zbychu natomiast wziął się za kolejny motocykl. Dniepr pochodził z 1992 r. więc nie trzeba było przy nim robić nic, by jeździł. Ale by przywrócić go do oryginalnego stanu, przydała się pomoc Mirka Brody. Od kilku lat remontują motocykle wspólnie. Przez 3 lata remontowali np. M 72 z ’47 roku. Mirek pochromował w "emce" wszelkie elementy, łącznie z miską olejową. Pomagają im także „Bartki” - trzej bracia niezastąpieni w sprawach lakierniczo-blacharskich. Obecnie w kolejce do renowacji stoją cztery motocykle Puch, oraz Iż 56 i WSK 125. Poza tym Zbyszek i Mirek zaczęli zbierać wszelkie zabytkowe elementy zarówno do motorów, jak i do samochodów. Nałóg rozwija się więc w najlepsze. To chyba nieuleczalne.

Numer: 2005 11   Autor: Marcin Pietraszek





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *