Ryszard Szopa wyjaśnia...

Tropiąc źródła zanieczyszczeń rzeki Mieni i zalewu w Mariance, poszliśmy wraz z Ryszardem Szopą śladami smrodu po rosie. Największy w powiecie miński gospodarz (400 hektarów własnych i w dzierżawie) nie ma niczego do ukrycia, a szczególnie miejsc wywozu gnojowicy. Twierdzi jednak filozoficznie, że najpierw musi śmierdzieć, by na stole pachniało

Musi śmierdzieć, by pachniało

Ryszard Szopa wyjaśnia... / Musi śmierdzieć, by pachniało

Z jednej strony – intensywna produkcja rolnicza (głównie wieprzowiny i kukurydzy na ziarno), z drugiej wrażliwi na odchody mieszkańcy, bliscy sąsiedzi chlewni i pól Ryszarda Szopy. Konflikt interesów był nieunikniony – dojrzewał przez lata, aż wreszcie wybuchł.
O zasmradzaniu okolicy gnojowicą donoszono nam wcześniej i to wielokrotnie, ale anonimowo, by – jak tłumaczono – nie podpaść Szopom. Mirosław Rek z Wiciejowa nie miał takich obaw – opowiedział w redakcji o smrodzie płynącym po rosie do jego i sąsiadów domów po – jak to mawiał – bezprawnym wylewaniu gnojowicy do rowu, którym zwierzęce fekalia płynęły prościutko do rzeki Mieni. Całość procederu zilustrował zdjęciami i filmem, a dowody winy wraz z doniesieniem złożył również w inspektoracie ochrony środowiska i sanepidzie.
– Dlaczego nie rozmawiał ze mną? – dziwi się Ryszard Szopa. – Jeśli mu za bardzo śmierdziało, mógł przecież zadzwonić, a ja bym temu jakoś zaradził – irytuje się gospodarz na 400 hektarach.
Tak dotychczas rozwiązywał problemy zapachowe i zawsze dochodził do porozumienia. Zresztą sprawa z gnojowicą jest bardzo prosta – można ją wylewać na pola, byleby w ciągu doby pokryć lub zmieszać nawóz z ziemią. Uciążliwość więc może być najwyżej 24-godzinna i to raz na jakiś czas – przeważnie co pół roku.
– Gnojowica jest bardzo dobrym nawozem organicznym, więc narażanie jej na ubytek składników mineralnych byłoby nonsensem ekologicznym – tłumaczy pan Ryszard i prostuje rewelacje M. Reka, jakoby dochodziło do wylewania jej do rowu. Na taką nieekologiczną rozrzutność nigdy by sobie nie pozwolił. Tym bardziej, że produkcja gnojowicy wystarcza mu na połowę areału.
Jedziemy na „miejsce przestępstwa”, aż za Mienię, gdzie rzeka wąska, leniwa i mętna. O rybach dawno zapomniała – nie ma w niej nawet koluchów. Po drodze mijamy dziesiątki hektarów pełne ostów, niektóre połacie ziemi już pokryte krzakami i drzewami.
– Tak się dzisiaj traktuje żywicielkę, a przecież państwo ma instrumenty, by zmusić właścicieli do porządnego gospodarowania – ubolewa R. Szopa. Ceni starych rolników, którzy nigdy nie dopuściliby do ugoru, a co dopiero mówić o takim jego zachwaszczeniu. Mamy obecnie 2 miliony hektarów odłogów. Te 15% areału daje ponadmiliardową stratę z unijnych dopłat w ciągu roku. Gdyby chociaż wójtowie mieli wpływ na gospodarkę gruntami, która nie służy ani rolnikom, ani ich nierolniczym sąsiadom... Stąd biorą się animozje, gdy nagle przeprowadzony na wieś warszawiak dowiaduje się, że na tej jego wymarzonej wsi śmierdzi. A obok wypielęgnowanego pola Szopów, które już niedługo stanie się łąką, rosną potężne łany... barszczu Sosnowskiego. Nieświadome wejście w ten parząco-trujący las grozi utratą zdrowia, a nawet śmiercią. Wójt Miklaszewski winien jak najszybciej zareagować, bo ma do tego prawo, a nawet obowiązek. Inni wójtowie również, tylko jak ukarać warszawiaka, który kupił lub wydzierżawił hektary i zostawił je na pastwę natury jako lokatę kapitału? Sprawdzamy rowy melioracyjne, którymi gnojowica miała płynąć do rzeki. Nie śmierdzą, choć powinny, bo – według obserwatorów – gnojowicę spuszczano jeszcze w ubiegłym tygodniu.
– Wylewanie gnojowicy nie jest przestępstwem, a gdy śmierdzi sąsiadom, powinni interweniować u gospodarza, a nie nasyłać na traktorzystę policjantów – sumuje pan Ryszard. Twierdzi, że jego gnojowica nie ma prawa spływać do rzek, jak to się dzieje z fekaliami nadrzecznych osadników. Wieś to nie tylko wonna sielanka, ale również jej mniej przyjemne zapachy. Zresztą pojęcie smrodu jest względne – jednym śmierdzą perfumy, innym gnój.
– Dziwię się bardzo Mirosławowi Rekowi, że mieszka na wsi. Jeżeli jest tak bardzo wrażliwy na zapachy obornika, to już dawno powinien zbudować sobie willę w Wilanowie (...) i nie psuć krwi rolnikowi – zbulwersowała się nasza czytelniczka, Gabriela. Albo niech mieszka na wsi tylko od grudnia do marca, kiedy to obowiązuje zakaz wylewania gnojowicy. A latem do miasta, po „zdrowe” zapachy spalin. Najlepsze będzie przedmieście – koniecznie ze szczelną kanalizacją.

Numer: 2006 33   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *