Fachy z peerelu

Zerwaliśmy się o trzeciej nad ranem, półprzytomni. Danowski spał czujnie jak zając, budził się w nocy kilkakrotnie, zapalał zapałkę, sprawdzał czas. Nie ufał budzikowi. (...) Spojrzeliśmy obaj w kierunku cmentarza, gdzie piaszczysty trakt od ulicy 1 Maja wychodzi ku szosie. Nastawiliśmy uszu. Nie doszedł nas tętent kopyt. A przecież to noc z niedzieli na poniedziałek. Tej nocy pół Kałuszyna nie dosypia, by wyprzedziwszy sąsiadów – konkurentów, ruszyć w szmaciarski rejs. Jak co tydzień. Od lat...

Szmaciarze*

Fachy z peerelu / Szmaciarze*

Pewnie wyjechali wcześniej – nie dał się pocieszyć Danowski. – Zresztą – dodał po namyśle – jak obaczym, że przed nami jedzie, to wybierzem inną trasę. Pal go chudy bocian! Świat nie torba, dla każdego miejsca starczy...
Nie chodziło o miejsce. Marzyła nam się taka okolica, gdzie wyjdą nam naprzeciw kobiety z naręczami szmat. Takich okolic jest coraz mniej i dlatego Danowskiemu zależało, by nas nikt nie uprzedził, by kolega szmaciarz nie sprzątnął nam sprzed nosa dobrego zbioru. Złoty szmaciany interes dawno przestał być złoty i dla kałuskich szmaciarzy nastały chude lata.
– Kryzys szmaciany jest panie, nie interes – ubolewał Danowski. – Zaraz po wojnie to szmaty zbierało się jak zboże, nawet na drodze leżały, same się pchały na wóz...
Zaczęli ŻydziPrzed wojną garbarnia była żydowska, sklepy żydowskie, żydowskie kamienice i szmaciarnia też. W prawie 9-tysięcznym mieście trzy czwarte mieszkańców stanowili Żydzi i kto wie, czy właściciel szmaciarni, Perkal, nie był wśród nich najbogatszy, chociaż wyglądał najbiedniej. Miał swoich szmaciarzy, również Żydów, którzy jeździli po wsiach furmankami, chodzili z workami na plecach po miejskich podwórkach, nie wstydzili się fachu, bo choć on brzydki, to dawał duże pieniądze. Ludzie wołali na żydowskich szmaciarzy: ,,hyle”, patrzyli z pogardą, ale szmaty dawali za bezcen, za byle co, za świecidełko odpustowe, za broszkę tandetną, za glinianego ,,fiuta” dla dziecka. Chodził Żyd-szmaciarz po wsi, glinianym ,,fiutkiem” gwizdał i już za ,,fiutka” miał parę kilo dobrych szmat. Kamienicy się na szmatach niejeden dorobił, nawet dwóch kamienic. A potem przychodzili pod tę kamienicę ci, którzy pogardzali jego fachem, ustawiali się w kolejce, czekali, by im dał jakąkolwiek robotę, by drew pozwolił narąbać za parę groszy, kłaniali mu się w pas. W sobotę, gdy szedł do bożnicy, to on był gość, on był pan i nikt jego nie mógł obrazić tym, że on jest ,,hyl”. On wolał być ,,hyl-szmaciarz”, ale w piątek mógł bez straty zamknąć interes, gdy nawoływano: ,,szimeraji”. On wolał być pogardzany, ale mieć pieniądz.

Fachowców wybili
Zaraz po wojnie martwiono się, kto te szmaty będzie zbierał. Państwo potrzebowało dużo szmat na nowe tkaniny, na nowy dobry papier. Papier ze szmat najlepszy, najprzedniejszej klasy, czterogwiazdkowy. Już 18 wieków temu Chińczyk Tasi Lun zalecał robić go z resztek sieci rybackich i starych tkanin. Chłopi z miasta Kałuszyna, ni to chłopi, ni mieszczanie – biednemu wszystko jedno, jak go zwać – nie słyszeli o Tasi Lunie, nie mieli pojęcia, z czego wyrabia się papier na banknoty, którymi płacą za chleb i sól. Usłyszeli tylko gdzieś w ´46, że potrzeba szmat, a nie ma chętnych do zbierania. Fachowców od szmat nie było. Fachowcy od zbierania szmat wyginęli w getcie lub w drodze do getta i nie zostawili następców.

Wstyd mniemany
Po Perkalu została w Kałuszynie szmaciarnia. Nikt dokładnie nie pamięta, co stało się z Perkalem, szmaciarnię kupił niejaki Kozioł, o którym ludzie mówią, że też miał łeb do interesów, i postanowił na nowo rozkręcić szmaciany handel. Kłopot był w tym, że do zbierania szmat nie było z początku chętnych, bo z przedwojennych czasów zostało wszystkim przekonanie, że to fach żydowski. Gdyby pracy było pod dostatkiem, może by kałusiacy grymasili, przebierali i Kozioł nie znalazłby pracowników. Lecz pracy nie było wcale. Ci, których przydusiła bieda, zdecydowali się w końcu przystąpić do szmacianego interesu. Najbiedniejsi mieszkali na Jakucku, przechrzczonym później na ulicę 1 Maja, która została ulicą szmaciarzy. Co dom, to szmaciarz, co rodzina, to szmaciarska. Konie nie były tanie, ale nawet najbiedniejsi w krótkim czasie uskładali na konia i wóz.

Pierwszy Plewka
Stary Zygmunt Plewka nie pamięta, czy miał konia i wóz, czy musiał kupić, w każdym razie on jako pierwszy wziął się za zbieranie szmat. Nie miał zawodu, nie miał ziemi, a dzieci pięcioro. Ze szmatami był już trochę oswojony, bo żona w szmaciarni Żyda Perkala pracowała jako brakarka. Za przykładem Plewki poszli Ciborowscy, Milewscy, Kozły, Sadochy, Stryczyńscy, Urbany, Szymańscy i cała biedota z Jakucka. Jeździli w najodleglejsze powiaty, w najdalsze strony, bo też pod bokiem, w pobliskich wsiach wyrastała szmaciarska konkurencja. Jednak w żadnej wsi, w żadnym mieście nigdy nie było tylu szmaciarzy, co w Kałuszynie. Stał się Kałuszyn miastem szmaciarzy i jest nim do tej pory. Wiadomo, że jak ktoś kałusiak – to szmaciarz pewnie, jak ktoś szmaciarz – to ani chybi z Kałuszyna. Dziś jeszcze, gdy kałuskie dzieci idą do szkół w Mińsku Mazowieckim, rówieśnicy wołają za nimi ,,wy szmaciarskie syny”.
– Pal ich chudy bocian! – powiada Danowski. – Nie rozumieją tamtych czasów.

Forsa nie hańbi
W ´54 szmaciarnię Kozła upaństwowiono. I właściwie dopiero wtedy szmaciany interes rozwinął się na dobre. Interes wprawdzie państwowy, ale szmaciarze nadal pozostawali bez państwowych posad, otrzymali tylko czerwone legitymacje uprawniające do zbierania szmat. W legitymacjach wydrukowano, że ,,posiadacz uprawniony jest do skupywania surowców wtórnych za gotówkę oraz przy stosowaniu zamiany na towary wymienne”. Złoty tłoczony napis na okładce brzmiał prawie dumnie: ,,Legitymacja zbieracza”. Może w ten sposób próbowano administracyjnie podnieść prestiż zajęcia, bowiem mimo popłatności wciąż ogół uważał je za podłe. Delikatna, oficjalna nazwa ,,zbieracz” nie przyjęła się niestety, nie dodała powagi ni godności. Jedyne co przyciągało ludzi do zbieractwa, to zarobek. Jak Żyd Perkal tłumaczyli sobie: ,,hańba może duża, ale pieniądz większy, a jak wybierać między duże i większe, lepiej wybrać większe”.

Dwustu szmaciarzy
W Kałuszynie w latach pięćdziesiątych szmaciarzy było około dwustu. Dokładnej statystyki nie prowadzono, jako że powstawało coraz więcej przedsiębiorstw surowców wtórnych, organizowano nowe zbiornice i zbieracze rejestrowali się tam, gdzie zdawało im się wygodniej, gdzie obiecywali sobie lepsze zarobki. Większość dostarczała towar do zbiornicy w Kałuszynie, w Mińsku Mazowieckim i w Białej Podlaskiej, niektórzy jeździli nawet do Lublina. Szmat starczało dla wszystkich, choć konkurencja była duża, gdyż później skup szmat prowadziły też gminne spółdzielnie. Szmaciarze jeżdżąc po wioskach, bardzo często dzięki operatywności i zaangażowaniu w interes, sprzątali geesom szmaty dosłownie sprzed nosa, co niejednokrotnie prowadziło do konfliktów. Prezesi geesów nasyłali na szmaciarzy miejscowych milicjantów, próbowali zastraszyć, odebrać towar urzędowo, lecz rzadko trafiali na naiwnych. Nigdy skup szmat w geesach nie dorównywał ilościowo skupowi w składnicach, zatrudniających szmaciarzy.
– Jakby nie my – chwali się stary Plewka – to by papiernie stanęły! Chłop, myślisz pan, zaniesie szmaty do punktu skupu? W dzisiejszych czasach chłop to pan i wstydzi się dźwigać szmaty na plecach. Woli spalić, wyrzucić. Jakby nie my, to by państwo czekało, aż baba kilo starych majtek z łaski przyniesie. Dzisiaj Danowski boi się konkurencji. Wie, że jeśli przed nami pojedzie kolega szmaciarz, to my już nie dostaniemy nawet strzępa. Przy przejeździe w Mrozach wypytaliśmy dróżnika, czy jakiś wóz przed nami nie jechał. Na pewno nie jechał? A może dróżnik nie zauważył? Na pewno.
– No! To jesteśmy najpierwsi! (...)
* Oryginalny tytuł „Reporter szmaciarzem”. Fragment „Ekspresu reporterów” – KAW, Warszawa 1978 rok.

Numer: 2006 31   Autor: (opr. jzp)





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *