Z Siedlec na Białoruś

Magdalena Michałek, polonistka w Społecznej Szkole Polskiej w Baranowiczach na Białorusi odmityzowuje stereotyp współczesnej Stasi Bozowskiej, pracującej na Wschodzie misjonarki-siłaczki

Misjonarka

Z Siedlec na Białoruś / Misjonarka

Młoda, inteligentna, wykształcona, atrakcyjna, zakochana w Niemcu… Trzeci rok jako wolontariuszka w szkole równoległej do białoruskich, objętej patronatem siedleckiej „dziesiątki” uczy języka i literatury dzieci o polskich korzeniach.
Już jako studentka filologii polskiej UJ pani Magda starała się o pracę w zawodzie tam, gdzie jej potrzeba - w polskiej placówce na Wschodzie. Najpierw, po pomyślnej rekrutacji w Centralnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli, z chęci poznania egzotyki wybrała Kirgistan. Wkrótce jednak zauroczona Elżbietą Świętochowską, dyrektor siedleckiej szkoły patronackiej, przystała na propozycję wyjazdu do dawnych polskich Baranowicz. Teraz o swoim etacie mówi jako o wyzwaniu, pasji, samorealizowaniu się, pozwalającym poznać swoje predyspozycje:
– Jest to praca wielowymiarowa, oprócz zajęć z literatury i języka w 3 ostatnich klasach, prowadzę kółko teatralne i warsztaty dziennikarskie pogłębiające więź z wychowankami. Lekcje dla wygody uczniów odbywają się 7 dni w tygodniu, głównie popołudniami, trwają godzinę, półtorej. Nie mam wyznaczników programowych. Przygotowuję plan autorski bazujący na mojej intuicji i doświadczeniu. Nie opieram się na podręcznikach, których tam po prostu nie ma. Literatura to wypisy, a ćwiczenia z gramatyki kompiluję sama. To nie tyle uczenie języka, co zanurzanie w polskiej tradycji. Tej pracy nie można porównać z pracą tutaj – mówi młoda nauczycielka.
Z zachwytem opowiada o młodzieży:
– Jest inna niż polska: bardziej otwarta, uzdolniona, z dużą inwencją twórczą, umuzykalniona, bo prestiżem jest tam ukończenie szkoły muzycznej. Dużo z niej można wykrzesać. Uczeń nigdy nie obrazi. Szacunek i partnerstwo mają wymiar dwustronny. Co ważne, na Białorusi jeszcze nie istnieje marka komputera. Młodzież do polskiej szkoły przychodzi, bo chce - umiejętności obowiązkowe zdobywa w szkole białoruskiej.
Pani Magda ceni tę pracę też ze względu na bezkonfliktową atmosferę wśród kadry, liczącej 7-8 Polek z pochodzenia, stałych mieszkanek Baranowicz, z podwójnym polsko-białoruskim dyplomem. W placówce, gdzie prócz języka polskiego obowiązkowy jest śpiew, uczą dzieci i młodzież w jedenastoklasowym systemie ciągłym. Świadectwo ukończenia szkoły to przepustka na egzamin zewnętrzny w ambasadzie, umożliwiający studia w Polsce. Program oświaty białoruskiej jest tak samo przeładowany, jak polskiej, a konkurencja na tamtejszych uczelniach jest jeszcze większa. Pani Magda przygotowała 2 roczniki maturzystów, z których 14 zdało na studia w Polsce, głównie na kierunkach ekonomicznych. Trójka jest na filologii polskiej.
Młoda wolontariuszka mieszka w Domu Polskim. Adaptacji do lokalnych warunków nie wspomina jako traumy:
– Dobrze czuję się w Baranowiczach, gdzie moi przyjaciele to Polacy. Nie przeżyłam zderzenia kultur czy religii. W dwustutysięcznym mieście jestem bezpieczna. Białorusini dbają o czystość, to mi się podoba. I jadam tam pyszny nabiał. Kłopotem bywa przyzwyczajenie się do wciąż jeszcze protekcjonalnego traktowania, braku kultury osobistej w stosunkach międzyludzkich. I do tego, że człowiek mało znaczy. Jest też kwestia innego standardu życia – mniej komfortowego, ale spokojniejszego – uśmiecha się wolontariuszka, która ten rozdział życia zamknie w 3-4 latach, by na chwilę powrócić do Polski, a stąd kto wie, gdzie ją wiatr poniesie.

Numer: 2006 31   Autor: Joanna Dybowska





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *